[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobiecość nie podlegała żadnym regułom i wymykała sięlogice, to dobrze wiedział z doświadczenia, ale mimo wszystko szukał sposobu, jakiegośklucza, który pozwoliłby mu przynajmniej w momentach krytycznych przekręcić zamek wewłaściwą stronę.Sekretarka zapukała do drzwi i w progu zameldowała, że czeka na niego umówionygość.- Kto to jest? I czego chce, do cholery? - zapytał niechętnie, podnosząc głowę znadstosu papierów.Tym razem znów spudłował.Rostocka była bowiem w jednym ze swoich najbardziejwytwornych nastrojów.- Ta pani czeka już od kilku minut, aby pan ją przyjął, panie redaktorze - powiedziała,starannie modulując głos.- Jest zainteresowana pracą w Starcie".- Jak się nazywa? - zapytał bardziej z grzeczności niż z zainteresowania.- Mirosława Chrząszcz - odparła sekretarka nienaganną dykcją, zupełnie jakbyćwiczyła zdanie Chrząszcz brzmi w trzcinie".- Czy mogę poprosić gościa do pańskiegogabinetu?- Za parę minut.Teraz jestem zajęty.Nie widzi pani?- Oczywiście.Kiedy tylko przyjmie pan gościa, natychmiast podam kawę - odbiłapiłeczkę, bo o kawę prosił już dobrych kilka chwil temu.Do tej pory jeszcze nigdy nie udałomu się wyjść zwycięsko z potyczki z własną sekretarką.Wszystko przede mną, pomyślałubawiony i pochylił się nad tekstami.Była to część pracy, którą najbardziej lubił, choć w jego umyśle matematyka z trudemsię mieściło, że ludzie potrafią pisać poprawnie, a nawet pięknie, ale na bakier z logiką albonawet faktami.Nieubłaganie tropił w tekstach dziennikarzy każdą nieścisłość, każdeodstępstwo od żelaznej informacyjnej reguły na rzecz błyskotliwego porównania lubwyjątkowej metafory.Dziennikarze z powodu jego komputerowej precyzji, a także pasji, jakądarzył produkty Maclntosha, przezywali go najpierw Jabłuszkiem, potem otrzymał ksywkęProfesor, a wreszcie na stałe przylgnęło do niego przezwisko Big Mac. Jestem dla nich kimśmiędzy hamburgerem a dojną krową" - żartował.A oni pokpiwali z jego bogoojczyznianychpouczeń, które chętnie powtarzał przy różnych okazjach.- Pracujemy na zachodnim sprzęcie - mówił z pewnym patosem.- Wzorujemy się nazachodniej demokracji, ale musimy zadbać o to, żeby myśl pozostała krajowa.Inaczejzniszczymy to, co najbardziej się liczy, własną odrębność, styl.Chodzi o demokrację, o nasząwłasną jej edycję, a nie o schemat do globalnego powielenia.Pracownicy, choć kpili z drobnych obsesji naczelnego, darzyli go szacunkiem.Miałcharyzmę - to przyznawali nawet ci, których w szybko mijających atakach wściekłościpotrafił zbesztać, nie licząc się ze słowami.- Kurwa! - wrzeszczał na cały głos, a zapisane kartki sfruwały jedna po drugiej z jegopotężnego biurka, które zajmowało pół gabinetu.- Nie będę czytał tego gówna, bo obrażamoją inteligencję.Promille to nie jest jedna setna całości, ale jedna tysięczna.Go za dureń tonapisał? Pół litra z setką nie pomyli, ale kuter z tankowcem mu się popieprzy.Po kilkunastu minutach czytania tekstów przypomniał sobie wreszcie, że ktoś na niegoczeka.Zdziwił się, że sekretarka nie nalega na przyjęcie gościa.Wyszedł więc z gabinetu izobaczył Rostocką zatopioną w pogawędce z młodą kobietą, ubraną z rzucającą się w oczy,nieczęstą w tym kraju wytwornością.Przypominała typ luksusowej bizneswoman, jakiewidywał podczas zagranicznych wyjazdów.Pociągnął nosem i wyczuł woń wyrafinowanychperfum.Na jego widok kobieta wstała, pewnym, mimo bardzo wysokich obcasów, krokiempodeszła do Marka i wyciągając dłoń na powitanie, powiedziała niskim, gardłowym,seksownym głosem:- Nie wiem, czy pan mnie pamięta, panie redaktorze, ale poznaliśmy się dawno temu, wpoczątkach stanu wojennego.Byłam gościem w pańskim domu, w Podkowie Leśnej.Przyjechałam z Anną i dwoma Amerykanami.Nazywają mnie Mika.- Oczywiście, pamiętam - skłamał w przekonaniu, że powiedział prawdę.Przecież niemógłby zapomnieć tak atrakcyjnej kobiety.W pamięci kołatały mu się wprawdzie strzępkiwspomnień z tamtej wizyty, ale nie umiałby ułożyć z nich żadnego sensownego obrazu.Tymbardziej że dziewczyna, której postać kojarzyła się z Miką, wyglądała jakoś inaczej.Rozdział V%7łycie Miki po wyjściu za mąż nabrało fosforyzującego blasku.Zlub odbył się czterylata temu.Mika dokładnie pamiętała sylwestrową noc 1985 roku, którą przetańczyła nawłasnym weselu w pałacu w Wilanowie.Zanim jednak została żoną Pawła, co stanowiło, jaksię wydawało, cezurę w życiu oddzielającą ją od złych czasów, przeżyła wiele trudnych dni.Po rozmowie z Janem zaniechała wszelkich prób nawiązywania kontaktu z byłymkochankiem i dawnym środowiskiem.Zapisała się na studia doktoranckie i zatrudniła na półetatu w bibliotece.W wolnych chwilach zabijała czas włóczeniem się po ulicach.Stareprzyjaznie straciła, nowych nie nawiązywała, mimo że parę osób próbowało się do niejzbliżyć.Czuła się samotna jak wyrzucony na bruk kundel, który straciwszy wiarę w ludzi,woli się tułać, niż zaufać nowemu panu.Dużo myślała o sobie, o przeszłości, o swojej miłości do Michaela.Kiedy dostała odniego list niedługo po wyjściu z więzienia, na chwilę odzyskała nadzieję.Po raz pierwszy odwielu miesięcy, gdy otwierała kopertę, jej serce zabiło żywiej, ale nie na długo.List, poktórym tak wiele oczekiwała, bardzo ją rozczarował.Była w nim przyjazna serdeczność,zainteresowanie dla jej dalszych losów, ale nic więcej, żadnych wyznań, żadnej emocji.Tylkojeszcze zwykłe podziękowanie za to, co zrobiła, pytanie, jak można pomóc. Bill Cameron zambasady amerykańskiej, myślę, że go pamiętasz, przekaże ci każdą sumę, jakiej zażądasz" -pisał bez sensu, nie przypuszczając nawet, że obchodzi się nie tylko bez pieniędzy, ale i beztowarzystwa, że żyje, jakby poddali ją hibernacji.Włożyła list z powrotem do koperty ischowała na samym dnie szuflady biurka.Nie odpisała, bo zdania, które układały się jej wgłowie, absolutnie nie pasowały do obojętnego tonu jego słów.W swoich wędrówkach zwykle docierała do tego samego celu, małej, umeblowanejantykami kawiarni.Po długim zimowym spacerze miło było posiedzieć w stylowym wnętrzu,tak bardzo odcinającym się od zewnętrznej brzydoty ulic, i przez wielkie okno pogapić się nazabieganych przechodniów.Kiedy trafiała do kawiarni około siedemnastej, zazwyczajspotykała tam Mariana Leskiego.Czytał gazety, popijając herbatę z cytryną i zjadał dwaciastka.Mniej więcej po godzinie opuszczał kawiarnię.Zorientowawszy się w jegoobyczajach, zaczęła, sama nie rozumiejąc dlaczego, pojawiać się tam o podobnej porze.Któregoś dnia, jakby dopiero do niego dotarło, że widuje dawną przyjaciółkę Anny, ukłoniłsię.Uśmiechnęła się do niego życzliwie.Aączyła ich samotność, polityczne urazy nie miałyznaczenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]