[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A jeśli zostali przerzuceni z zagranicy? Europa to dziś kontynent bez kontroli celnych,bojowcy mogą siedzieć teraz w jakimś domku myśliwskim w Szwecji lub opalać się naTeneryfie, planując kolejne zadanie.A władzom nie pozostało nic innego, jak czekać, ażuderzą. A uderzą? Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.Potem zmienili temat.Dawid wrócił do swej podróży do Polski; po wizycie wOświęcimiu planował zatrzymać się parę dni w Krakowie, potem w Aodzi, gdzie się urodził,wreszcie chciał pobyć tydzień w Warszawie.Poodwiedzać stare kąty, powspominać. A może nie powinienem? spojrzał na Stanisława. Będzie trochę rozdrapywaniastarych ran.Chociaż.podobno z okien mojej starej redakcji, z której wypieprzyli mnie powojnie sześciodniowej, widać dziś Instytut Pamięci Narodowej.Kto by pomyślał. Bolą tylko świeże rany, jeśli nasypać do nich soli odparł młody ekspolicjant. Jestempewien, że nasza nowa Polska przyjemnie cię zaskoczy.Następnego dnia, w piątek 18 kwietnia, odprowadził starszego pana na Gare du Nord. Tylu %7łydów na raz można zobaczyć wyłącznie albo w Jerozolimie albo w NowymJorku śmiał się Rosengold, komentując zgromadzony tłumek.Ze swoimi niebieskimioczami i skręconymi jasnymi, teraz mocno posiwiałymi włosami wyglądał na jego tle trochęjak odmieniec.Jego pogodny nastrój nie udzielał się Frąckowiakowi.Napis Paris Auschwitz na starym, zapewne wyciągniętym z muzeum wagonie przejął go dreszczem,podobnie jak kilka czapek obozowych, żółtych gwiazd i opasek, noszonych przezpodróżnych.Przeważali ludzie w starszym wieku, ale widać było także młodych.Z oknadrugiego wagonu wyglądała trójka dzieciaków w stylowych jarmułkach.Zauważył parurabinów i spore grupy tradycjonalistów w strojach chasydów.Dawid uścisnął przyjaciela i wsiadł do przedostatniego wagonu.Potem wychylił się zokna swojego przedziału.Stanisław, machając do niego, nie potrafił się uwolnić od myśli ozgoła innych transportach, wyruszających z francuskich dworców przed niespełna 70 laty. Pociągi śmierci tłukło mu się pod czaszką.Tłumek odprowadzających zaczął się kurczyć, zresztą nie był przesadnie liczny, rozległysię gwizdki kolejarzy anonsujące odjazd.Prawie w ostatnim momencie pędem minął Stasiarosły chasyd o monumentalnej brodzie i w rozwianym płaszczu.Energicznie wskoczył doostatniego wagonu i zatrzasnął staroświeckie drzwi.Gdy je zamykał, na moment jegospojrzenie spotkało się ze wzrokiem Frąckowiaka.Mimo siwej brody wejrzenie ciemnychoczu było ostre, młodzieńcze.Podobnie jak ruchy.Czy myśmy się już gdzieś nie widzieli? zastanawiał się Polak.Pociąg ruszył punktualnie i szybko opuścił dworzec.Zmierzchało się.O północy składpowinien pokonać w Strasburgu Ren.W pół godziny potem, już w niemieckim Offenburgu,miano doczepić trzy wagony z ponad setką %7łydów z Republiki Federalnej.Nie doczepiono.W połowie mostu wielka detonacja w pierwszym wagonie sprawiła, że cztery jednostki,przełamując bariery, runęły w odmęty Renu.Ocalał jedynie ostatni, piąty wagon, który jakimścudem odczepił się od pozostałych, a ktoś przytomnie włączył hamulce.Do zamachu przyznała się organizacja EuroDżihad.*Telefon zadzwonił o wpół do drugiej w nocy.Ostro, nieprzyjemnie.Stanisław niepamiętał gwałtownie przerwanego snu, ale chyba nie było czego żałować.Sądząc po grubejwarstwie potu na całym ciele, a w mieszkaniu wcale nie było za ciepło, musiał śnić mu sięprawdziwy koszmar.Tymczasem aparat odezwał się powtórnie.Brzmiał chyba jeszczebardziej dramatycznie.Frąckowiak zapalił nocną lampkę o kształtach ponętnej kariatydy.Nie miał pojęcia, gdziesię znajduje.Mieszkanie pełne książek i grubych kotar wydawało mu się znajome irównocześnie obce.Telefon jednak nie dał mu czasu na zastanowienie, wydał z siebie kolejnyprzenikliwy dzwięk.Staś podniósł słuchawkę. Słucham powiedział machinalnie po polsku. %7łyję zabrzmiała lekko ochrypła odpowiedz w tym samym języku. To dobrze odparł półprzytomnie ale kto mówi? Dawid.Włącz telewizor, wszystko zrozumiesz.Frąckowiak sięgnął po pilota.Ten sam obraz powtarzał się na kilku całodobowych kanałach kolejowy most wupiornym świetle wojskowych reflektorów i wagony niczym zabawki w nurcie rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]