[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hugon przez chwilę tylko nie mógł opanować zdumienia.Potem cofnął się i zmierzył in-truza poważnym spojrzeniem spojrzeniem, w którym zrazu było nieco urażonej godności.Wnet jednak wyraz oczu młodego mężczyzny zmienił się, jak gdyby pod wpływem nagłejmyśli lub wewnętrznego nakazu.Była w nim teraz ciekawość, zdziwienie i szczere albo po-zorne współczucie. Jak słyszę, rozum masz pomieszany, nieszczęsny wędrowcze powiedział Hugon ci-chym łagodnym tonem. Cierpiałeś niewątpliwie biedę i srogie otrzymałeś razy z ręki losu.Wskazuje na to wygląd twój i ubiór.Za kogo uważasz mnie, przyjacielu? Za kogo cię uważam? Ha, tylko za tego, kim jesteś.Uważam, cię za Hugona Hendona odparł gniewnie Miles. Kim tedy wyobrażasz sobie, iż sam jesteś? ciągnął Hugon tonem równie łagodnym jakpoprzednio. Wyobraznia nie ma tu nic do rzeczy! Czy chcesz udawać, że nie poznajesz we mnie bra-ta, Milesa Hendona?Wyraz przyjemnego zdziwienia rozjaśnił lica młodego mężczyzny, który zawołał: Co takiego! Nie żartujesz? Czy zmarli mogą być wróceni życiu? Bogu chwała, jeżeliśrzekł prawdę? Biedny, kochany chłopiec wraca na rodziny łono po tylu długich i żałosnychlatach! Ach, zdaje się to zbyt piękne, by mogło być prawdą! To jest zbyt piękne, by mogłobyć prawdą! Miej litość nade mną i błagam, nie żartuj tak okrutnie.Chodzmy do światła!Prędko! Niechaj przyjrzę ci się lepiej.92Hugon chwycił Milesa za ramię, pociągnął do okna, tam zaś zaczął go pochłaniać oczymaod stóp do głów, obracać w tę i ową stronę, żywo obchodzić z rozmaitych stron, aby dokład-nie przyjrzeć się gościowi.Wracający w domowe progi syn marnotrawny nie posiadał się zradości, uśmiechał się, śmiał głośno, potrząsał głową i rozprawiał: Dalej, bracie, śmiało! Dalej! Niczego się nie obawiaj, bo nie znajdziesz we mnie nic, cozwycięsko nie wytrzyma próby.Oglądaj, badaj mnie, jak długo zechcesz, kochany, stary Hu-gonku! Jam przecie twój dawny Miles, twój zaginiony brat, prawda? Ach, cóż to za szczęsnydzień! Tak! Mówiłem już, że to dzień wspaniały! Daj no mi rękę! Daj gęby! Ach, umrzećmożna od takiego szczęścia!Miles chciał rzucić się w objęcia brata, lecz Hugon podniósł dłoń, jak gdyby pragnął gopowstrzymać, i żałośnie zwiesiwszy głowę na piersi, westchnął boleśnie: O Boże miłosierny, dodaj mi sił, ażebym znieść zdołał ten bolesny zawód!Zdumiony Miles utracił na chwilę mowę, a odzyskawszy ją, wykrzyknął: Z a w ó d ! Azalim nie brat twój? Hugon smutno pokręcił głową. Zasyłam do niebios modły rzekł aby stwierdziły to inne oczy, które dojrzą, być może,niewidoczne dla mnie podobieństwo.Obawiam się, niestety, iż list ów szczerą doniósł praw-dę. Jaki list! List zza morza.Nadszedł sześć lub siedem lat temu.Było w nim, iż brat mój padł na poluchwały. To łgarstwo! Przyzwij ojca.On mnie przecie pozna! Nie można przyzwać umarłego. Umarłego! głos załamał się wojakowi, wargi zadrżały. Rodzic mój nie żyje! Strasznawieść! Wniwecz obraca połowę świeżej mej radości! Przywołaj tedy, proszę, naszego brata,Artura.Artur mnie pozna; pozna i pocieszy. On też nie żyje. Boże, bądz miłościw człekowi ciężko doświadczonemu! Umarli!.Obydwaj umarli! Za-cni odeszli, a oszczędzonym za to ja, niegodny! Ach, błagam cię o litość! Nie powiedz mitylko, jako lady Edyta. Umarła? Nie.Ona żyje. Chwała bądz Bogu! Znowum jest szczęśliwy.Spiesz, spiesz, mój bracie! Przywiedzże jądo mnie! Jeżeli ona powie, iż nie jestem sobą.Ale nie powie tego! Ach, Edyta mnie pozna!Szalony byłem, iżem śmiał w to wątpić.Przyprowadz ją i sługi stare.Oni też mnie poznają. Wszyscy pomarli.Zostało tylko pięcioro: Piotr, Halsey, Dawid, Bernard i Małgorzata.Powiedziawszy to Hugon opuścił komnatę.Miles zadumał się.Przez czas pewien stał bezruchu, następnie począł przechadzać się tam i z powrotem. Pięcioro arcyłotrów przeżyło dwadzieścia i dwoje zacnych i poczciwych.Dziwne, dziw-ne rzeczy pomrukiwał pod wąsem.Przechadzając się po komnacie i półgłosem rozmawiając ze sobą Miles zupełnie zapomniało królu.Niebawem jednak miłościwy pan odezwał się tonem poważnym i szczerze współ-czującym, choć treść słów jego mogłaby uchodzić za drwiny. Nie frasuj się swym przypadkiem, zacny rycerzu.Zwiat nie uznaje również tożsamościinnych osób i lekce sobie waży ich roszczenia.Masz tedy towarzystwo. Ach, miłościwy panie zawołał Hendon i zaczerwienił się lekko nie potępiajcie mnieskoro, lecz zaczekajcie lepiej, a dowiecie się prawdy.Jam nie oszust i ona to powie.Usłyszy-cie to z najsłodszych ust w Anglii.Ja mam być oszustem! Ten stary dwór, portrety moichprzodków i wszystkie sprzęty stojące tu wokół znam nie gorzej, niż dziecię zna swoją kom-natkę.Tutaj się urodziłem.Tutaj mnie chowano.Powiadam prawdę.Wam nie kłamałbymprzecie, miłościwy panie.A jeżeli nikt inny nie da mi wiary, błagam, abyście wy chociaż niewątpili, bo tego strzymać bym nie zdołał!93 Nie zwątpię w ciebie odrzekł król z dziecięcą prostotą i ufnością. Dzięki ci z głębi serca! wykrzyknął Hendon z zapałem dowodzącym szczerego wzru-szenia. A czyś ty zwątpił we mnie? dodał chłopiec z taką samą jak wprzódy łagodną prostotą.Hendon stropił się jak winowajca i szczerze był zadowolony, że mógł uniknąć odpowiedzi,w tejże bowiem chwili otwarły się drzwi i do komnaty wkroczył Hugon.Za Hugonem ukazała się piękna, bogato przystrojona dama, za nią zaś kilkoro służby wdworskiej barwie.Dama szła powoli.Głowę miała schyloną, twarz niezmiernie smutną.Wzrok utkwiła w ziemi.Miles Hendon podskoczył do niej i zawołał: Ach, Edyto, moja najmil.Ale Hugon powstrzymał go rozkazującym gestem i rzekł: Spójrz nań.Znaszli tego człeka?Na dzwięk głosu Milesa niewiasta drgnęła lekko, zapłonęły jej lica; teraz wszakże znowubyła zgnębiona.Przez chwilę stała niema, po tej zaś wiele mówiącej pauzie powoli uniosłaczoło i spojrzała w oczy intruza kamiennym, trwożnym wzrokiem.Kropla po kropli krewodpływała z jej twarzy, na której nie pozostało wreszcie nic prócz popielatej, śmiertelnej bla-dości. Nie znam go wyrzekła dama głosem równie grobowym jak jej lica i odwróciwszy się zjękiem i stłumionym szlochem wybiegła z komnaty.Miles Hendon padł na zydel i ukrył twarz w dłoniach.Wówczas brat jego zwrócił się dosłużby: Przyjrzeliście się temu człowiekowi? Czy jest wam znany?Zapytani przecząco pokręcili głowami, a pan ich rzekł: Służba nie zna was, panie.Obawiam się, iż to jakieś nieporozumienie.Jakeście sami wi-dzieli, nie poznała was również moja żona. Twoja żona!W jednej chwili Hugon został przyparty do ściany, a gardziel dławił mu żelazny uścisk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]