[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrze, żeprzynajmniej na razie przestała sprzątać.Zaraz popowrocie ze szpitala do domu Mardżan zorientowała się, że coś jest nie tak.Zastała Bahar w kuchni, z druciakiem i butelką ługu w rękach, czyszczącą z obłąkańczą pasją drzwi piecyka.Takie napady sprzątania zdarzały się Bahar tylko wtedy, gdy była zbyt przygnębiona, aby narzekać: wówczas tak długo szorowała podłogi i blaty, aż wyzbyłasię nadmiaru neurotycznej energii.– Okej, w porządku, może nie są mordercami, ale i takniewiele wiemy o Malachym, a Lejla spotyka się z nim codziennie.Powinna pomóc mi obsługiwać salę, zamiast wyprawiać Bóg wie co z tym smarkatym Irlandczykiem.A ty, Mardżan – ty też jesteś temu winna! – Bahar wymierzyła w siostrę oskarżycielski palec.– Ja? A cóż ja takiego zrobiłam?– Wypuściłaś ją z domu, nie wyznaczając godzinypowrotu.Już prawie dziesięć po szóstej!– No dobrze – odparła ugodowo Mardżan.– Sprawdzęw szkole.Na pewno jeszcze tam jest.Tylko się nie denerwuj, dobrze?Wskoczyła do furgonetki i po raz drugi tego dniawyjechała z uliczki pełnym gazem, usilnie tłumiąc straszne myśli, które kłębiły jej się w głowie.Przy Bahar udawała opanowaną, ale i ją trawił dojmujący niepokój.Lejli niebyło od blisko pięciu godzin i nawet nie zadzwoniła, żeby powiedzieć siostrom, gdzie się podziewa.Oczywiście, perswadowała sobie Mardżan, Ballinacroagh z pewnościąnie jest najniebezpieczniejszym miastem, w jakim przyszło im mieszkać – Lejla mogłaby sondować granice własnej dorosłości w znacznie gorszych miejscach.Ale przecież nigdy nic nie wiadomo.Szkoła Świętego Józefa stała na niskim wzgórzu,o jakieś ćwierć mili od końca Main Mall, więc Mardżan zajechała na jej żwirowany parking w parę minut po wyjściu z kawiarni.Poziom jej paniki wzrósł gwałtowniena widok opustoszałego, spłukanego deszczem trawnika przed budynkiem.Drzwi wejściowe stały, co prawda,otworem, ale w żadnym z wysokich gotyckich okien nie paliło się światło.A jedynym dźwiękiem, jaki dobiegłMardżan, było odległe bicie zardzewiałego dzwonukościoła Świętego Barnaby.No tak, przecież to sobota, przypomniałasobieMardżan,próbującodzyskaćopanowanie.Zaparkowała furgonetkę przed wejściemi zapuściła się w mroczne korytarze szkoły.Ciężkie drewniane drzwi klas, ciągnące się szpalerempo obu stronach holu, kontrastowały z pistacjową zielenią ścian.Mniej więcej co dziesięć jardów stłumione światła, zainstalowane w łukach podporowych, rzucały upiorneblaski na cętkowane antypoślizgowe płytki pod jejstopami.Sekretariat musi być gdzieś dalej, uznała, skręcając w długi boczny korytarz.Może Lejla wciąż tamjest, z Malachym i kolegami – tłoczą się przy ogłoszeniui z emocji nawet nie zauważyli, że na dworze szybko zapada zmrok.Korytarz skręcił nagle i Mardżan zderzyła sięz dwiema ciemnymi burkami.Wpadły na nią takgwałtownie, że wrzasnęła z przerażenia.Uchwyciła się najbliższej gabloty z uczniowskimi trofeami, czując, że miękną jej kolana.Burki – a dokładnie mówiąc: habity – należały dodwóch niemłodych zakonnic.Siostry Agata i Bea wracaływłaśnie do klasztoru po dopiero co zakończonymspotkaniu Kółka Miłośników Kantyczki, które odbyło się w nowej sali gimnastycznej.Mardżan otrząsnęła się z szoku i odzyskała głos.– Przepraszam najmocniej.Czy szkoła jest jużzamknięta?Siostra Agata, która dla Chrystusa porzuciła wesołe życie ery jazzu, uśmiechnęła się do niej życzliwie.– Panienka przejęła lokal po Estelle Delmonico,prawda? – spytała, trącając łokciem niższą od siebie siostrę Beę.– To jedna z tych dziewcząt, o których nam opowiadał ojciec Mahoney! Ojciec Mahoney! – wrzasnęłatowarzyszce wprost do ucha.– Siostra Bea ma kłopoty zesłuchem – wyjaśniła.Siostra Bea, wyraźnie skonfundowana, wlepiław Mardżan nieobecny, przymglony wzrok.– Tak, to ja – potwierdziła Mardżan.– Przyszłam tu szukać swojej młodszej siostry.Lejli Aminpur.Z trzeciej klasy.– Jej roztrzepotane serce powoli zwalniało.– Niestety, nie znam żadnej z obecnych uczennic.Razem z siostrą Beą nie uczymy już w szkole od dobrychparu lat.– Siostra Agata nachyliła się do prawego ucha siostry Bei.– Nie uczymy tu od dawna! Prawda, siostro?Skrzekliwy głos siostry Agaty dotarł wreszcie doprzygłuchej zakonnicy.Siostra Bea uśmiechnęła sięszeroko i pokiwała głową, demonstrując lśniący garnitur sztucznych zębów.– Obawiam się, że trudno będzie dzisiaj kogoś znaleźć,bo to przecież sobota.Ale cieszę się bardzo, że miałyśmy z siostrą Beą okazję poznać panienkę.Można wiedzieć, jak zdobyć ten wspaniały szafran, o którym tyle namopowiadał ojciec Mahoney?Dzięki licznym pochwałom księdza obie zakonnicewiedziały wszystko o niezwykłych zaletach abgusztuMardżan.Nawet półgłucha siostra Bea znała boskieskładniki gulaszu, a przepis na tę potrawę pobrzmiewałechem w klasztornych murach jeszcze długo pozakończeniu ostatnich szeptanych modlitw.Udzieliwszy w miarę wyczerpujących odpowiedzi na serię pytańkulinarnych, którymi zasypały ją zakonnice, Mardżanpośpiesznie wróciła do furgonetki.Z dudniącym nadal sercem siadła za kierownicą i wcisnęła kluczyk dostacyjki, lecz nie była w stanie go przekręcić.Nagle wystąpił na nią zimny, lepki pot, aż zaczęła mimo woli szczękać zębami.Zakonnice może i były komiczne, ale ichgranatowe habity zbytnio przypominały Mardżan duszne zawoje czadorów.Gdyby nie to, że znajdowała sięw spokojnym Ballinacroagh, pewnie wzięłaby je za zapowiedź bliskiego nieszczęścia.Bursztynowasmuga–ostatniewestchnienieciemniejącego horyzontu – wiodła Bahar szlakiemjej własnych poszukiwań zagubionej siostry.Bahar nigdy jeszcze nie zapuściła się pieszo tak daleko na Main Mall.Wszystkie zakupy robiła w pobliżu kawiarni – i rzeźnik, i minimarket Faddena znajdowały się o parę minutspacerem od Babilonu.Tym razem postanowiła jednakstawić czoło nieznanemu, pewna, że zwariuje, jeśli choć chwilę dłużej posiedzi w kawiarni.Jeśli Lejla wybrała się gdzieś z kolegami (co daj Boże), to pewnie popija teraz koktajl mleczny w barze z burgerami i frytkami na Main Mall albo – kto wie – kosztuje bardziej zakazanych napojów w którymś z trzech pubów miasteczka.Gdziekolwiek była, Bahar poprzysięgła sobie, że jąznajdzie.A jak już znajdzie, obsztorcuje siostrunię tak, że jej uszy spuchną.Lejli nie było ani w barze burgerowym Błękitny Grom,ani w sąsiadującym z nim pubie U Paddy’ego McGuire’a.Bahar, na szczęście, zdołała to stwierdzić bezprzekraczania progu któregokolwiek z tych lokali – oba miały bowiem wielkie witryny, przez które widać było, jak goście żłopią piwo, zagryzając garściami tłustych czipsów o smaku curry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]