[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Risöer zapatrywał się dosyć pesymistycznie zarówno na wytrzymałość kry lodowej, naktórej stał obóz rozbitków, jak i na możliwości lądowania większych samolotów wśródlodów.Należało zatem jak najprędzej przenieść wszystkich rozbitków w bezpieczniejszemiejsce, dopóki jeszcze lądowanie przy obozie było możliwe.Co do zabrania ich potem nawiększe samoloty i przewiezienia na ląd, to zgadzał się ze zdaniem Plichty, że trzebakoniecznie przygotować lotnisko na lodach, aby samoloty mogły tam wylądować bezpiecznie.Depeszę tej treści odebrał Skowroński w chwili, gdy Plichta na swoim Lamersiewylądował już na trzeciej z rzędu równinie lodowej, która jednak była, jego zdaniem, zbytkrótka dla Błyskawicy, choć lepsza niż dwie inne.Ale teraz Bielak postanowił zaryzykować.Sytuacja rozbitków z godziny na godzinęstawała się groźniejsza i nic można było przecież kazać im czekać tak długo, podczas gdy krapękała pod ich nogami.- Spróbujemy — powiedział do telegrafisty.Skowroński powtórzył to Plichcie, który zawracał właśnie do startu.„Tylko ostrożnie — ostrzegł ich Adam.— Uważajcie na moją maszynę.Postawię ją napoczątku lądowiska.Przywara stanie na końcu"Bielak czekał.Widać było błyski latarki, którą Przywara oświetlał teren, biegnąc polodzie i zapadając głęboko w śnieg.Stanął wreszcie i odwrócił się.Zasygnalizował: dwiekreski — lądować.Odległość między samolotem Plichty a nim wynosiła niespełna dwieście metrów.Wystarczy — pomyślał Bielak.Przymknął gaz, włączył reflektor u spodu kadłuba i zaszedł pod wiatr.Widział terazwyraźnie w ostrym białym świetle wyrastające przed maszyną zaspy i nierówności.Ściągnąłwcześnie ster, aby wytracić prędkość.Błyskawica szła w dół z cichnącym szumem i corazniższym przygwizdem fletnerów.Chwiała się na granicy poślizgu, przepadała i, wspierana razpo raz uderzeniami wiatru, mijała lodowe wzgórza i bariery.Sto pięćdziesiąt metrów przed początkiem lądowiska trzeba było podtrzymać ją gazem,bo już waliła się w dół.Silnik zaklekotał.Pociągnął.Już — pomyślał Bielak.Domknął gaz.Płozy zapadły w zaspę tuż obok czerwonego jednopłatu, wznosząc tumanśniegu, który skrzył się w blasku reflektora.Maszyna, gwałtownie zahamowana, uniosłaogon, zjechała w dół ze śnieżnej wydmy, podskoczyła na jakimś progu, skręciła w bok.Pęd malał, ale w strudze światła tuż przed lewym silnikiem wyrosła nagle dwumetrowabryła lodu.— Bany boskie! — krzyknął Skowroński.Jednocześnie Bielak kopnął orczyk w prawo i szarpnął lewy silnik gazem.Błyskawica skręciła prawie na miejscu.Rozległ się trzask łamanej płozy.Potem zapadła cisza.Tylko silniki klekotały jednostajnie na wolnych obrotach.10Bezpośrednio po wypadku Bielak był tak przygnębiony, że ledwie coś bąknął pod nosemw odpowiedzi na serdeczne powitania Plichty, który wyskoczył ze swojej maszyny i przybiegłzdyszany do miejsca, gdzie zatrzymała się uszkodzona Błyskawica.— Nie mam z sobą zapasowej płozy — powiedział.— Co za dureń ze mnie: zostawiłemwszystkie wymienne części płatowca i silnika w Barrow, żeby zabrać jak najwięcej benzyny.Plichta usiłował go pocieszyć: płozę będzie mógł przywieźć Wirecki albo Grey.Ale ontylko machnął ręką.Przyleciał tu, żeby ratować ludzi, którym groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, a oto samteraz potrzebował pomocy.Adam chciał obejrzeć uszkodzenie.Może się da naprawić?— Daj spokój — niechętnie mruknął Bielak.— Płoza potrzaskana jak na rozpałkę.I wogóle nie zajmuj się mną.Zostaw mi swego mechanika i leć do obozu po następnego z tychludzi.Trzeba tu przygotować lotnisko.Plichta uznał słuszność tego zdania.Trzeba się było śpieszyć, póki pogoda jako takodopisywała.— Skowroński zadepeszuje do Greya — powiedział jeszcze Bielak.— Wyobrażamsobie, co on o mnie pomyśli.Podali sobie ręce i tym razem uścisk Bielaka był tak mocny, że Adam skrzywił się z bólu.— Bądźcie na podsłuchu — powiedział odchodząc.— Podam wam przez radio wasząprzybliżoną pozycję dla tych w Barrow, bo inaczej nas nie znajdą.Siadł do maszyny i odleciał na południe: Skowroński został w kabinie Błyskawicy, abyzawiadomić Barrow o wypadku i podać Greyowi współrzędne geograficzne, które miałobliczyć kapitan Pilewicz.Bielak wyłączył silniki i przy pomocy Przywary spuścił smar dobańki, aby uchronić go przed zamrożeniem.Potem we dwóch wyładowali z bagażnika łopatyi zabrali się do niwelowania powierzchni lądowiska.Praca była ciężka, ale przecież o wiele łatwiejsza niż ta, której Przywara doświadczyłprzy budowie toru startowego na krze lodowej.Opowiadał o niej Bielakowi w krótkichprzerwach, na które sobie pozwalali co jakiś czas dla odpoczynku.— Tylko że tutaj trzeba wyrównać większą przestrzeń niż tam — dodał.Po upływie pół godziny wrócił Plichta, mając na pokładzie K-6 dwóch pasażerów i trochęnarzędzi.— Lód pęka nadal — opowiadał prędko i bezładnie.— Boję się, że nie zdążę wszystkichprzewieźć.Kapitan Pilewicz podaje pozycję na 77 stopni 30 minut szerokości północnej i 160stopni długości zachodniej.Dzielny chłop: kazał zburzyć barak, żeby powiększyć torstartowy.To mi dało wprawdzie tylko o piętnaście metrów więcej miejsca, bo tymczasemznów kawał kry się ukruszył, ale zawsze łatwiej się ląduje.No, lecę.Odsuńcie się!Dał pełny gaz i wystartował wzbijając wielkie tumany śniegu, które porwał wiatr i uniósłdaleko w mroźną pustkę.Czterej ludzie pracowali wśród tej olbrzymiej pustki wydzierając chaosowi śnieżnychwydm i pokruszonych lodowych brył niewielki skrawek równiny, który miał im uratowaćżycie.Plichta wracał jeszcze trzykrotnie, przywożąc za każdym razem po dwóch ludzi izamieniając po parę słów ze Skowrońskim, który przekazywał natychmiast otrzymanewiadomości do Barrow.Były one coraz bardziej niepokojące.Lód pękał dokoła obozu i w końcu mogło tamzabraknąć miejsca do lądowania:Ci, którzy znaleźli się już na nowym polu lodowym, pracowali teraz gorączkowo, niemalbez odpoczynku.Mimo to robota posuwała się naprzód o wiele wolniej, niżby tego chcieli.Siły ich były wyczerpane.Odrzucenie każdej większej bryły lodu, zagarnięcie pełniejszejłopaty śniegu waliło ich z nóg.Wstawali wspierając się wzajemnie, pomagali sobie dyszącciężko i ryli się w zaspach zaciekle, walcząc uporczywie o każdy metr równej płaszczyzny.Za piątym nawrotem Plichta wystartował prawie nie zatrzymawszy maszyny.Tym razemprzywiózł tylko jednego pasażera, Był nim Grzywacz, który wyskoczył z samolotu w biegu,upadł w śnieg, wygrzebał się parskając jak kot w wodzie i, podszedłszy do Bielaka, przyłożyłjeden palec do złamanego daszka czapki na znak powitania.— Co tam słychać? — spytał Bielak: — Dlaczego nie przyleciało was dwóch?Grzywacz trząsł się z zimna i emocji.Szczęki latały mu podzwaniając zębami.Z trudemprzełknął ślinę, przy czym ostra, wydatna grdyka skoczyła mu w górę i opadła w dół podbrudną skórą szyi.— Pękł na dwoje — wykrztusił.— Ba-bar-r-rak poszedł!I tra-tratwę diabli wzięli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Janusz Aleksandra Miasto magów 01 Dom Wschodzacego Słonca
    Świtaj Janusz 12 oddechĂłw na minutÄ(tm)
    Janusz Leon Wiœniewski Samotnoœć w sieci
    Zajdel A. Janusz Wyjœcie z cienia
    Tazbir Janusz Polacy na Kremlu
    Pajewski Janusz I Wojna šwiatowa
    Wróblewski Janusz Reżyserzy
    Ks. Grzegorz Polok ROZWINĽĆ SKRZYDŁA (Nie tylko o dorosłych dzieciach alkoholików)
    Faulkner William Czerwone liÂście
    Baldacci Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl