[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś tu nie gra, nie uważasz? Gra, gra.Znam go, ale to nie jest mój kumpel.Normalne,nie.Jak kogoś znam, to ten ktoś nie musi być od razu moimkumplem, nie.Sierżant musiał mu w duchu przyznać rację. A jakie to było towarzystwo? zapytał po chwili. Różne rzekł Kajtek.W następnej chwili twarz mustężała i drapiąc się w policzek, uzupełnił: No wie pan, jak toprzy piwie: różni ludzie.Nie pamiętam, teraz, kto tam akuratbył.Sierżant wiedział, że niczego więcej nie wydobędzie.Selodstawił właśnie pusty kufel na ladę i oznajmił: Muszę iść do roboty.Zresztą, więcej nic nie wiem.Ukłonił się i wyszedł, a sierżant zapalił papierosa i po chwilirównież opuścił kiosk.Zwieciło słońce.Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżkina chodnikach pojawiły się tłumy ludzi.Sierżant postanowiłwracać pieszo i dał się nieść fali przechodniów.Doszedł do skrzyżowania z toruńską trasą W-Z i skręcił wstronę hotelu Helios.Liczył, iż uda mu się przeprowadzićrozmowę z kelnerem, który w nocy z wtorku na środę pracowałw Piekiełku.Kelnera jednak nie zastał, ponieważ miał wolne,a do pracy, według informacji kierownika sali, przyjdzie odziewiętnastej.Sierżant udał się do komendy.Parę minut przed końcem pracy Kajtek opuścił plac budowy ipopędził do Szymka. Ty, ten męt z komendy miasta pytał mnie dziś o Normana.Co tu jest grane? Nie świruj nietoperza odparł Szymek. Po co tutajprzyszedłeś? Trzeba było zapytać się pana władzy, o co muchodzi. Nic nie świruję.A jego też pytałem! Ale czy to coś cipowie? Kajtek zapalił. Chcesz mi wcisnąć, że nie wiesz o zamordowaniuRomana? powiedział Szymek. Co ty??? Jakiego?! Gdzie? Kajtek wytrzeszczył oczy. Nie zawracaj głowy.I spłyń stąd.Czekam na jedną manę Szymek podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce. No, już, już.Ale co to za Roman? Znam go? Wbił oczy wSzymka.Patrzyli na siebie dłuższy czas, w końcu Szymek powiedział: Spaśkowskiego.A teraz spływaj.No, zrywaj się! otwarłdrzwi, a ponieważ Kajtek miał ochotę jeszcze coś powiedzieć, ocoś zapytać, wziął go za ramię i wyrzucił z mieszkania.Kajtek wolno wyszedł na podwórze i poszedł do piwiarni na%7łeglarskiej, gdzie o tej porze zaczynał się największy ruch.O 19.30 w Piekiełku był niemal komplet gości.Dwajmilicjanci z Komendy miasta: sierżant Obarski i plutonowyRomańczuk zajęli miejsca przy zarezerwowanym stoliku.Chcieli sprawdzić relację Szymańskiego.Poza tym liczyli, iż udasię porozmawiać z kimś, kto zna Normana.Do stolika podszedł znany Romańczukowi kelner, panStanisław. Czym mogą służyć? spytał z zawodową uprzejmością. Panie Stanisławie zaczął Romańczuk chcielibyśmy zpanem pogadać o pewnej sprawie.Ma pan trochę czasu? Oczywiście.Przejdzcie, panowie, na zaplecze, zaraz tamprzyjdę.Funkcjonariusze MO przeszli do małego pokoiku za sceną.Po chwili pojawił się kelner. Służę panom. Przede wszystkim, czy zna pan Szymka? sierżant sięgnąłpo fotografię, lecz okazało się to niepotrzebne, gdyż kelnernatychmiast przytaknął. Tak.To ten, który bodajże pół roku temu wyszedł z paki.Niewysoki.Mieszka na Mickiewicza. Właśnie! Kiedy go pan ostatnio widział? Był tu wczoraj. A pamięta pan może, czy był u was z wtorku na środę? Z wtorku na środę? głośno zastanawiał się panStanisław. Z wtorku na środę.chyba, chyba był.Zdaje się zdwoma facetami mówił teraz szybciej, jakby już przekonany,że widział tutaj tamtej nocy Szymka mniej więcej w jegowieku, ale ich nie znam.No, tak.Był! Na pewno.Jeden z gościspił się i Szymek z jednym ze swoich kompanów pomagali muwyjść z lokalu.Było już grubo po północy. Taak powiedział plutonowy raczej do siebie niż dokelnera. Aha, jeszcze jedno: czy Szymek w międzyczasie niewychodził? I czy wrócili po wyprowadzeniu tego pijanego? Wrócili od razu; po pięciu minutach najwyżej.Trudno miodpowiedzieć, czy w międzyczasie nie wychodził.W każdymrazie nie zauważyłem odparł kelner, wzruszając ramionami.Milicjanci podziękowali i wrócili do swego stolika.Postano-wili zostać dwie-trzy godziny.Na sali panował mrok, tylkoreflektory rzucały kolorowe, pulsujące światło na podrygującepary.Przy trzech czy czterech stolikach siedzieli goście, resztatańczyła, bądz grała na automatach stojących przy wejściu dosali.Dwaj podoficerowie obserwowali bawiących się gości. Napijmy się rzekł sierżant.Wychylili po kieliszku żytniej. Zatańczyłbym powiedział plutonowy. W końcu, jakjuż tu jestem, nie będę cały czas siedział i gapił się, jak inniwywijają fokstroty. Nie widzę przeszkód.Tym bardziej, że ktoś tu zapatrzonyjest w ciebie niczym w piękny obraz odparł uśmiechając sięsierżant.I zaraz dorzucił: Widzisz ię babkę wskazał głowądziewczynę o niespotykanie długich nogach i pięknychwłosach. Ano spróbujemy rzekł plutonowy.Orkiestra przestała jednak grać.Dopiero gdy skończyła sięprzerwa i muzycy wracali do swych instrumentów, Romańczukwstał i podszedł do stolika, gdzie siedziała dziewczyna.Zgodziła się od razu.Tańczyli w milczeniu, które w końcuprzerwała: Pan z Torunia? Owszem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]