[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Są od Luciana, podobnie jak bomba czekoladowa na deser i ogony homarów.- Od Luciana? - Wybrała tartinkę, wsunęła do ust i aż jęknęła, czując jej smak na języku.- Dobre?90- Ja chyba śnię.Usiłuję zrozumieć, jak to możliwe, że Zoe McCourt siedzi tutaj, pijeszampana i zajada tartinki od Luciana.Wszystko wydaje mi się nierzeczywiste.Tyistotnie próbujesz mnie olśnić.I działasz skutecznie.- Lubię, gdy się uśmiechasz.Wiesz, kiedy po raz pierwszy naprawdę się do mnieuśmiechnęłaś? Wtedy, kiedy przyniosłem ci drabinę.- Wcześniej też się do ciebie uśmiechałam.- Nie.Nie naprawdę.Bardzo tego pragnąłem, Bóg mi świadkiem, ale z uporemprzypisywałaś mylne znaczenie połowie moich słów albo traktowałaś je jak obelgę.- To.- urwała, a potem parsknęła śmiechem - nader prawdopodobne.- Ja jednak chytrze cię zjednałem, a raczej zacząłem zjednywać, za pomocą drabiny zwłókna szklanego.- Nie wiedziałam, że użyłeś podstępu.Myślałam, że to przejaw troski.- Jedno i drugie.Doleję ci szampana.Stoczyła wewnętrzną walkę, gdy poszedł po butelkę.- Onieśmielałeś mnie.- Słucham?- Onieśmielałeś mnie.Wciąż trochę mnie onieśmielasz.Dom również.Zwłaszcza zapierwszym razem, kiedy przyjechałam na spotkanie z Malory i poznałam ciebie.Weszłamdo wielkiego pięknego domu i zobaczyłam obraz, który kupiłeś.- Zaklęcie.- Tak.To był dla mnie wstrząs.Zakręciło mi się w głowie.Powiedziałam coś o Simonie,że muszę wracać, bo syn czeka, a ty od razu spojrzałeś na moją rękę i zauważyłeś, żenie noszę obrączki.- Zoe.Potrząsnęła głową.- Pamiętam wyraz twojej twarzy.Byłam wściekła.- Najwyrazniej od samego początku zle mnie rozumiałaś.- Po namyśle napełnił takżewłasny kieliszek.- Opowiem ci o obrazie, dzięki czemu zyskasz znaczną przewagę wtym związku, który zaczyna się tworzyć między nami.91Randka.Związek.Poczuła, że zaraz znowu zakręci jej się w głowie.- Nie wiem, co masz na myśli.- Za chwilę się dowiesz.Gdy zobaczyłem obraz po raz pierwszy, doznałem szoku.OtoDana, mała siostrzyczka mojego najlepszego przyjaciela.Osoba, która żywo mnieobchodziła.Oparł się o kontuar.W swoim czarnym swetrze wyglądał swobodnie i eleganckozarazem.Między nim a Zoe migotała świeca, którą mu podarowała.- No i Malory.Oczywiście jeszcze jej nie znałem, ale coś mnie zaintrygowało, kazałoprzyjrzeć się bliżej.- Zawiesił głos, dwoma palcami uniósł podbródek Zoe.- Wreszcie tatwarz.Niezwykła twarz.Na jej widok zaparło mi dech.Urzekła mnie.Musiałem mieć tenobraz.Zapłaciłbym za niego każdą sumę.- Jedno z ogniw łańcucha.- Poczuła suchość w gardle, lecz nie zdołała unieść kieliszkado ust.- Obraz był twoim przeznaczeniem.- Chyba tak.Sam z czasem w to uwierzyłem.Ale chcę ci powiedzieć coś innego.Musiałem go mieć, żeby móc patrzeć na tę twarz.Twoją twarz.Poznałem każdy jej rys.Kształt oczu, ust.Wiele czasu spędziłem, wpatrując się w nią.Kiedy tamtego dniaweszłaś do pokoju, osłupiałem.Ożyła, zeszła z obrazu i oto jest.- Ale to nie mój portret.- Nie wiedziałem, co myśleć.Przez chwilę słyszałem tylko bicie własnego serca.Wszyscy zaczęli rozmawiać, podczas gdy ja usiłowałem zebrać myśli i powstrzymać sięod pochwycenia cię w ramiona, po prostu żeby się upewnić, że nie znikniesz jak zjawa.Musiałem odezwać się do ciebie, udawać, że wszystko jest w normie, choć światzawirował mi w oczach.Nie potrafisz sobie wyobrazić, co się ze mną działo.- Nie.raczej nie - wykrztusiła.- Powiedziałaś, że musisz wracać do syna, a ja poczułem się tak, jakbyś mnie pchnęłanożem.Jak to możliwe, że związałaś się z kimś, zanim ja miałem okazję się do ciebiezbliżyć? Spojrzałem na twoją rękę, zobaczyłem, że nie nosisz obrączki, i pomyślałem:dzięki Bogu, nie należy do innego.- Przecież nawet mnie nie znałeś.- Teraz cię znam.- Pochylił się i poszukał jej ust.- O rety.Zamierzasz to robić cały czas? - Simon nie krył dezaprobaty.92Brad odsunął się, musnął wargami czoło Zoe i odwrócił głowę w stronę chłopca.- Tak.Ale nie chcę, żebyś się czuł pominięty, więc ciebie też pocałuję.Simon prychnął i schronił się za stołkiem matki.- Całuj ją, jeśli już musisz kogoś całować.Kiedy będziemy jedli? Umieram z głodu.- Zaraz zaczynam smażyć wielkie, grube steki.Więc jaka ma być twoja żaba?Po kolacji i rewanżowej rozgrywce w grę wideo, gdy powieki rozciągniętego na podłodzeSimona opadły, Zoe pozwoliła sobie wśliznąć się w ramiona mężczyzny.Pozwoliła sobiezatonąć w pocałunku.Magia istnieje, pomyślała.Ten wieczór był dla niej magiczny.- Muszę zawiezć Simona do domu.- Zostań.- Potarł policzkiem jej policzek.- Zostańcie obydwoje.- To dla mnie poważny krok.- Oparła głowę na ramieniu Brada.Jakże łatwo byłoby poprostu zostać.I pozwolić się tak obejmować.Lecz poważne decyzje nie powinny byćłatwe.- Nie uprawiam żadnej gry, ale muszę się zastanowić, co jest najlepsze.- Dla naswszystkich, pomyślała.- Nie skrzywdzę cię.Nie skrzywdzę nikogo z nas.- Ja się nie boję.Nie, nieprawda, boję się.Ale raczej tego, że mogłabym skrzywdzićciebie.Nie wiesz, co się wydarzyło wczoraj wieczorem.Nie chciałam mówić przySimonie.- O czym?- Możemy przejść do drugiego pokoju? Na wypadek, gdyby się obudził.- Kane dał o sobie znać, tak? - upewnił się Brad, wprowadzając Zoe do salonu.- Tak.- I opowiedziała mu o wizji.- Czy tego właśnie pragnęłaś? Mieszkać w Nowym Jorku i wspinać się po szczeblachkariery?- Och, nie znam Nowego Jorku.To równie dobrze mogłoby być Chicago czy Los Angeles,jakiekolwiek ważne miasto.Byle nie miejsce, w którym dorastałam.93- Dlatego, że czułaś się nieszczęśliwa, czy dlatego, że chciałaś czegoś dokonać?Otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz umilkła na chwilę.- Jedno i drugie - uświadomiła sobie.- Chyba nie myślałam o tym, że jestemnieszczęśliwa, ale przeważnie byłam.%7łycie jakie prowadziłam, sprawiało, że światwydawał mi się ciasny i skostniały.- Spojrzała przez okno ku połaciom trawnika i wijącejsię za nimi ciemnej wstędze rzeki.- Zwiat nie jest jednak ciasny ani skostniały.Zastanawiałam się nad tym, zadawałam sobie pytania.Rozmyślałam o innych ludziach,innych miejscach.- Zaskoczona własnymi słowami, odwróciła się w stronę Brada, którypatrzył na nią spokojnie, w milczeniu.- Nieważne zresztą.- Przeciwnie.Czy w ogóle zdarzały się chwile, kiedy czułaś się szczęśliwa?- O, tak.Nie twierdzę, że przez cały czas byłam smutna.Wcale nie.Lubiłam szkołę.Dobrze mi szło.Lubiłam się uczyć, dowiadywać różnych rzeczy.Miałam smykałkę doliczb.Prowadziłam mamie księgi i wypełniałam zeznania podatkowe.Zajmowałam sięrachunkami.Odpowiadało mi to.Myślałam, że może zostanę księgową albo nawet biegłąrewidentką.Albo podejmę pracę w bankowości.Chciałam pójść do college'u, znalezćdobrą posadę, przeprowadzić się do miasta.Mieć różne rzeczy.Mieć więcej, po prostu.%7łeby ludzie mnie szanowali, nawet podziwiali, że tak dobrze znam się na tym, co robię.-Lekko wzruszyła ramionami i podeszła do kominka.- Moją mamę drażniło, że mam takiepomysły, dbam o swój wygląd i porządek w rzeczach.Mówiła, iż mi się wydaje, że jestemlepsza niż inni, ale nie miała racji.Zoe ściągnęła brwi, wpatrując się w płomienie.- Myliła się.Chciałam tylko stać się kimś lepszym, niż byłam.Doszłam do wniosku, żejeśli wystarczy mi inteligencji, zdobędę dobrą pracę i przeniosę się do dużego miasta.Inikt już, patrząc na mnie, nie będzie myślał: Idzie ta hołota, która mieszka wprzyczepie.- Zoe.Pokręciła głową.- Ludzie naprawdę tak myśleli, Bradley.Mieli powody.Mój tata pił i uciekł z inną kobietą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]