[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przejeżdżając powoli przez polankę, rzucił okiem na surdut.Gdzieś wokolicy musiał być Peter.Rozejrzał się ukradkiem i wkrótce wypatrzyłchłopca, czającego się na gałęzi.Uśmiechnął się do siebie i nie zatrzymującsię, jechał dalej w stronę podjazdu, jakby niczego nie zauważył.Usłyszałcichy szelest, kiedy Peter opadł na ziemię, chwycił surducik i zaczął gośledzić.Jack uśmiechnął się jeszcze szerzej.Od Manco nauczył się tego i owegoo czyhaniu na przeciwnika, więc młody Peter nie miał szans.Popędziłtrochę konia, jechał, dopóki nie rzucił mu się w oczy odpowiedni krzakostrokrzewu, który nadawał się na kryjówkę, i wkrótce za nim zniknął,potem ześlizgnął się z siodła i klepnął konia po zadzie, by ten szedł dalej.Następnie przyczaił się cicho przy samej ziemi i słuchał, jak Peterpospiesznie przekrada się ku niemu.Koń potruchtał przed siebie,szeleszcząc paprociami i uderzając kopytami w niezmienionym rytmie.Peter nie widział swojej ofiary, ale słyszał ją, więc okrążając ostrokrzew,nie spodziewał się żadnej zasadzki.Nagle coś rzuciło się na niego od tyłu iRS134rozpłaszczyło go na ziemi."Wrzasnął ze strachu i szarpał się ze wszystkichsił, ale napastnik był silny.Dwie żelazne dłonie chwyciły go za ramiona iprzyszpiliły do ziemi, a potem usłyszał śmiech Jacka.- A więc, paniczu, chciałeś się do mnie podkraść tak, bym tego niewidział, co?- Niczego złego nie robiłem! - zaprotestował Peter, bełkocząc przez mechi błoto.- Wiem, chłopcze, wiem.- Jack puścił go i wstał.- Pomyślałem sobietylko, że przyda ci się nauczka.Nie powinno się podglądać ludzi, Peterze.Któregoś dnia możesz wybrać sobie niewłaściwego człowieka dopodpatrywania.- Zerknął na konia, który przystanął i pasł się na kępietrawy.Peter pozbierał się na nogi i otrzepał ubranie z liści i ziemi.- Nie robiłem niczego złego - narzekał.- A jednak robisz coś złego.Słuchaj, będę z tobą szczery.Słyszałem, jakbabcia skarżyła się na twoje wybryki i stąd wiem, że uznajeszpodpatrywanie za dopuszczalną zabawę.Peter się zaczerwienił.- Zawsze to jakieś zajęcie.Jack skrzyżował ręce i popatrzył na chłopca.- Jestem pewien, że gdybyś spróbował, znalazłbyś sobie coś ciekawszegoi bardziej zadowalającego do roboty.Peter założył surdut i otrzepał spodnie.- Pan już wie, co ja naprawdę chcę robić.Chcę jezdzić po świecie tak, jakkuzyn babci, Feliks.- A.- Pan już jezdził po świecie, więc wie pan, co mam na myśli.Czuję siętak, jakby mnie coś swędziało, a nie mógłbym się podrapać.Myślę o tymteraz przez cały czas.Chciałbym po prostu zobaczyć wszystko, co jest dozobaczenia.Egipt, Grecję, Afrykę, może nawet Australię, ale najbardziejchciałbym pojechać do Ameryki Południowej.Jack przyglądał się Peterowi.Dokładnie taki musiał być Feliks jakochłopiec, ożywiony tym samym gorącym pragnieniem, by poznawać świat,tym samym zapałem i pragnieniem wiedzy.Wystarczyło posłuchać Petera, anie miało się najmniejszych wątpliwości, że Feliks Reynolds jest jegodziadkiem.Peter patrzył na niego z powagą.RS135- Czy opowie mi pan więcej o Ameryce Południowej i Inkach, panieLincoln? Ja.chodzi mi o takie sprawy których nie mógł pan poruszać przymamie i babci.- A cóż by to mogły być za sprawy? - zapytał Jack zaintrygowany.- Wie pan, starożytne rytuały religijne, straszliwe zwyczaje związane zeskładaniem w ofierze.- Ależ ty jesteś krwiożerczy - mruknął półgłosem Jack- Ja po prostu chcę wiedzieć, sir.- Opowiedziałbym ci, naprawdę bym ci opowiedział, ale obawiam się, żenie będę mógł tego zrobić.Peterowi zrzedła mina.- Mama chyba nie zabroniła, prawda?- Nie, oczywiście, że nie.Powód jest prosty: nie będzie mnie tu, bym cimógł opowiedzieć.Kiedy wrócę do dworu, zamierzam spakować się iwyjechać.Peter patrzył na niego skonsternowany.- Och, proszę, niech pan tego nie mówi, sir.Dlaczego pan wyjeżdża? -Pomyślał o czymś.- Czy pokłócił się pan z mamą? Czy o to chodzi? Onawróciła bez pana i.- Nie o to chodzi - przerwał mu Jack pospiesznie.- Nie, po prostuuprzytomniłem sobie, że jest coś ważnego, czym muszę się zająć.Kompletnie mi to wyleciało z pamięci, a teraz, kiedy już sobieprzypomniałem, nie mam wyboru, muszę to załatwić.Interesy, rozumiesz -dodał ogólnikowo.Peter zwiesił głowę.- Tak bym chciał, żeby pan został.- Ja również, Peterze.- Może będzie pan mógł pózniej przyjechać?- Może.Nie wiem.- Jack pragnął już tylko, żeby chłopiec skończył z tymtematem.Ale Peterowi zależało, żeby ich gościa przekonać.- Proszę mi obiecać, że pan wróci, panie Lincoln.Jestem pewien, żemama się zgodzi, a wiem, że babcia zgodzi się na pewno.Ona bardzo panalubi, bo może jej pan opowiedzieć wszystko o kuzynie Feliksie.- Jeżeli interesy nie zajmą mi zbyt długo, to wrócę - przyrzekł Jack,czując się bardzo podle, bo przecież wiedział, że nie wróci.RS136- Mnie się wydaje, że babcia liczy na to, że odciągnie pan mamę od sirRafe'a - odezwał się nagle Peter.- Słucham? - Jack poczuł się zaskoczony słowami chłopca.Peter lekko się zarumienił.- Przed śniadaniem babcia przejęła list od sir Rafe'a do mamy.Przeczytała tam, że pan Warrender złoży dziś rano u nas wizytę.Babcia niedała go mamie, tylko dopilnowała, żeby mama pojechała z panem.A więc to o to chodziło Córze! Oczy Jacka się rozjaśniły.Miałsprzymierzeńca w matce Emily.Tym bardziej szkoda, że sama Emily tak siędo niego zraziła.Peter dotknął jagód na ostrokrzewie.- Sir Rafe jest teraz u nas.Przyjechał tuż po mamie.Babcia była okropnieniezadowolona.- Tak, potrafię to sobie wyobrazić.Ja sam nie jestem zbytniozadowolony.- Jack spojrzał chłopcu prosto w oczy.- Wierz mi, Peterze,gdybym sądził, że mógłbym zdobyć twoją mamę, postarałbym się to zrobić -powiedział otwarcie.Twarz Petera się rozjaśniła.- Naprawdę?- Tak się obawiam.- Proszę zostać - błagał Peter.- Proszę zapomnieć o swoich interesach izostać tutaj.- Muszę odjechać, Peterze.Chodz, wrócimy do domu razem.Pojedzieszze mną, dobrze?- Dobrze.- W głosie Petera słychać było rozczarowanie, kiedy kierowalisię do czekającego konia.Podjazd znajdował się tylko o kilka jardów dalej za krzakami.Obydwajodwrócili się, usłyszawszy lekkie kroki kogoś, kto biegł w kierunkuFairfield Hall.To był ten chłopak, którego Jack widział poprzedniego dniaw oknie stróżówki.Peter wyciągał szyję, dopóki chłopak nie zniknął mu z oczu.- To Archie Bradwell; jego ojciec jest stróżem i mieszka przy bramie.Ciekawe, po co pobiegł do dworu?- Jeden pan Bóg raczy wiedzieć - odpowiedział Jack, a potem dosiadłkonia i pochylił się, by podciągnąć Petera za siebie.Szybko dogonili Archie'ego, który na tupot kopyt odwrócił się, a potemzatrzymał, jakby się spodziewał, że coś do niego powiedzą.To pachniałoRS137Peterowi normalną u tego chłopaka bezczelnością i postanowił swojemuznienawidzonemu rywalowi utrzeć trochę nosa.Poprosił Jacka, by tenściągnął wodze, potem w bardzo wyniosły sposób pochylił się nadArchie'em.- W jakiej sprawie udajesz się do Fairfield Hall? - zapytał, jakby trafili najakiegoś intruza.Archie odpowiedział mu dość wyzywającym spojrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]