[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I coja biedna będę jadła?Do śmierci głodowej Alinki Wacław nie chciał dopuścić.Na dodatek marzył, by razem z nią zjeść tę golonkę.Na pewno to zrobi.Tymczasem trzeba się o Alince dowiedzieć wszystkiego.Milenka była dobrze poinformowana, w to nie wątpił.Podpisał co trzeba i, nadal nieco zamroczony, wyszedł z kadr.Zerkając przez szybę do pokoju Mileny, zauważył Robertawraz z jakąś blondyną.Po starciu z ciałem Alinki nawet długiezgrabne nogi dziewczyny nie wywarły na Wacławie wrażenia.Wrażenie natomiast wywarła na nim pasja, z jaką drobnadziewczyna waliła biednego Roberta czerwoną torebką pogłowie.Wacław usunął się niezauważony.Wysłałby go do Alinki po okład z mrożonej golonki, aleniedoczekanie.Alinka była jego.Obrączki nie miała.No, ale mogła nie nosić.Prawda?Kurczę.Mimo wszystko uśmiechnął się do siebie.Fajna takaAlinka.*Do śmiechu nie było Milence, która podlewała swoimiłzami ścieżkę rowerową, biegnącą wzdłuż ulicy Hallera.Mechanicznie pedałowała, pochlipując.Nie skręciła tam,gdzie powinna, w lewo do domu.Pojechała prosto,wprowadziła rower na plażę, uprzednio kupując sobie redd'sa,i położyła się na piasku, niemal bez życia.Po wypiciu całej butelki duszkiem nadal twierdziła, żegorszej idiotki od niej nie ma na tym padole łez i rozpaczy.- Babka, psia kość.- mruknęła.- Co za idiotka.I jedynie Milena wiedziała, czy miała na myśli siebie, czydługonogą i długowłosą babkę" mieszkającą z RobertemSłowińskim.Idiotka.*Parys Antonio w psich kościach również nie gustował.Leżąc na swoim posłaniu obgryzał właśnie wędzone świńskieucho, przysmak psów rasy wszelakiej i w związku z tym byłprzeszczęśliwy.BURDELMAMA NA DZIKIMKilka dni pózniej pani Zofia Kruk, o barbarzyńskiej porze,jaką była godzina piąta trzydzieści cztery, usłyszałakonspiracyjny szept.- To poważna sprawa.Ekhm, ekhm.- W telefonie ktośzakaszlał.- Bardzo poważna sprawa.Pani Zofia, nieczuła na to, ziewnęła.Nienawykłarozmawiać na poważne tematy, w szczególności o taknieludzkiej porze, jaką była godzina piąta minut trzydzieścicztery, w szczególności z nieznajomym, któremu od razunależałoby zaaplikować syropek.Przecież chyba nawetjeszcze nie świtało.Zofia Kruk zdecydowanie nie należała do rannychptaszków.Zwykła była się budzić, jak sama to mówiła świtkiem, skoro hejnał", więc telefon niemalże w środkunocy był zupełnie niestosowny.Z zamkniętymi oczamipróbowała przekazać telefon Staszkowi, ale ten odwrócił sięna drugi bok i spał dalej, niewzruszony.Kulturalna, jak zawsze, pani Zofia przyłożyła słuchawkędo ucha, powiedziała swojemu nocnemu rozmówcy: -Dobranoc - i rozłączyła się.Ponownie zapadła w dość głębokisen, zapominając o poważnej sprawie" po drugiej stroniesłuchawki.- Ekhm, ekhm.- Pokasływanie ponownie usłyszała przedósmą.Również w telefonie, który nieopatrznie odebrała.-Ekhm, ekhm.Nie obudziłem?- Obudził pan - odpowiedziała zgodnie z prawdą.-Słucham?- W pani mieszkaniu jest agencja towarzyska! - wyszeptałkonspiracyjnym szeptem pan Leon Niski.- O! - skwitowała krótko pani Zofia i rozłączyła się, bo oagencji towarzyskiej o szóstej rano nie miała zamiarurozmawiać.Inną porą, dlaczego nie.Staszek odwrócił się na drugi bok.- Kto to był? - zapytał z miną cierpiętnika.- Nie wiem, Stasiulku.Ktoś z agencji towarzyskiej.Albodo agencji towarzyskiej chciał.Nie wiem.Tylko dlaczego domnie zadzwonił? - ziewnęła.- Przecież ja nie jestem agencjatowarzyska.Przytul mnie, kochanie, i pośpijmy jeszczetrochę.Po chwili Zofia Kruk zasnęła.Znił jej się Paryż.A wiadomo, jak pani Zofii śniła sięFrancja, to był zły znak.Czasem nawet bardzo zły.Obudziła się zlana potem.Podniosła się z łóżka, wypiła kilka łyków wody, którąstarała się mieć zawsze pod ręką.Ostatni Paryż we śniezaowocował migotaniem przedsionków serca u Staszka,potem u niej samej i prawie się skończył elektrowstrząsami.- Boże ty mój.- szepnęła.Popatrzyła na Staszka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]