[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie, nie.I tak już Yeats spogląda na mnie podejrzliwym okiem.Do ciebie, Hardy,przychodzą prawie wszyscy, masz informacje z pierwszej ręki i mnóstwo okazji do wędrówekpo całym tym piekielnym obozie.Zgódz się. Dobrze, ale pamiętajcie, że to nie przelewki! Ja tam się nie boję mruknął powtórnie Gregory.SpotkaniaZnowu daleki horyzont zamiast nieregularnej linii postrzępionych pagórków i pachnący trawąwiatr prerii zamiast cuchnących zapachów doliny.Po dwu dniach, tak bardzo denerwujących,znowu siedziałem na koniu, który roztrącał kopytami morze zieleni.Nasz wyjazd z Doliny Złej Wody nie wyglądał tak prosto, jak można by sobie byłowyobrazić.Nie, nie zatrzymywano nas! Wręcz przeciwnie.Inżynier Willburn wcale nie ukrywałzadowolenia, a wyrazy współczucia, jakie nam złożył z racji nieudanego śledztwa wyglądałyna drwinę.Nasze trudności rozpoczęły się dopiero wtedy, gdy minęliśmy posterunki strzegące naturalnejbramy doliny.Obawialiśmy się, że Willburn wyśle za nami ludzi ze swej straży, aby sprawdzić,w jakim kierunku jedziemy.Z konieczności więc obrać musieliśmy drogą okólną: wprost napółnoc ku granicom Kansasu, aż do punktu, w którym korzystając z dogodnych warunków moglibyśmy zawrócić.W wyniku takiej decyzji podróż nasza trwała bardzo długo, a ślady kopytnaszych wierzchowców przypominały bardzo zagadkową, wijącą się raz tu, raz tam steczkę.Takie kołowanie doprowadziło wreszcie do celu: do strumyka toczącego cicho swe wodykorytem pełnym złocistego piasku.Tym korytem powędrowaliśmy pod prąd, w kierunku doliny,którą opuściliśmy rankiem.Przecież należało zawiadomić o wszystkim Piotra i Rączą Antylopęczekających na nasz sygnał.W dniu wyjazdu nie mieliśmy okazji porozumienia się ani zLudwikiem, ani z jego siostrą.A musieliśmy dać znać Metysowi o naszych kontaktach ż Hardymi przekazać mu ustalone wczoraj hasło, z jakim ma zwrócić się do karczmarza.Brodziliśmy w strumyku dobre dwie godziny tak ostrożny był Karol ale za to śladywielomilowej przestrzeni przebytej przez nas drogi zostały zatarte.Galopem ruszyliśmy ku południowi i gnaliśmy bez chwili wytchnienia, póki w szkłachnaszych lornetek nie ukazały się wzgórza otaczające dolinę.Wówczas zsiedliśmy z koni idopiero o zmierzchu odważyliśmy się ruszyć dalej drogą, która ^doprowadziła nas bez żadnychprzygód prosto do celu do miejsca, gdzie ukryli się dwaj nasi towarzysze.Tam, po krótkiejnaradzie i równie krótkim odpoczynku przeznaczonym na sen, wczesnym świtem opuściliśmywzgórza pędząc, ile sił w końskich nogach.Dopiero w południe zwolniliśmy biegu, by rozbićbiwak nad srebrzystym strumykiem, omywającym wapienne skałki o fantastycznych kształtach.Te właśnie skałki ukazały się nam.na granicy prerii i uznaliśmy je za świetne schronienie.Obozowaliśmy we trójkę.Nie mogliśmy wszyscy czekać na Metysa, to byłoby zbytryzykowne.Rącza Antylopa pozostał więc, aby przekazać Ludwikowi odpowiednie polecenia.Karol kazał mu kilkakrotnie powtórzyć ich treść oraz hasło, które brzmiało: Nieznajomyprosi o pomoc.Potem wskoczyliśmy na siodła i ruszyli najkrótszą drogą ku wiosceKomanczów.Siedzieliśmy teraz u stóp kolorowej skały rzucającej cień aż na pobliskie lustro wody, odktórej bił rzezwiący chłód.Byłem senny, zmęczony, a jednak nie mogłem usnąć zbytpodniecony ostatnimi przeżyciami.Piotr Carr tkwił posępnie tuż obok mnie, ze wzrokiem wlepionym w strumyk.Nie mógłprzeboleć godzin bezczynnie spędzonych na beznadziejnej jak twierdził obserwacjiobozowiska nafciarzy.Niespodziewanie poruszył się, przetarł oczy, oblicze mu poweselało.Trącił mnie łokciem. Pamięta pan, doktorze? O co chodzi? ziewnąłem. Jak spotkaliśmy się w Arizonie. Spotkaliśmy się przytaknąłem apatycznie, bo prawdą było, że przed dwoma latyprzypadkowo przydybałem Carra na arizońskich wyżynach, które penetrował w poszukiwaniucennych minerałów. Opowiadałem wtedy o Oklahomie. Tak? Możliwe. Niech pan sobie przypomni, doktorze.Mówiłem o odkryciu rudy cynkowej i o tym, jakmusiałem uciekać przed Komańczami. Jeszcze doigrasz się, Piotrze tu znowu ziewnąłem. Co za pomysł szukać cynku akuratw Oklahomie? Jakby gdzie indziej nie było. Nie wiem, czy jest gdzie indziej, ale na pewno jest właśnie tutaj.Widzę, że pan nic niepamięta.Roześmiałem się półgłosem: Przepraszam, Piotrze.Jestem nieco senny i myślenie z trudem mi przychodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]