[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była jesień, alepogoda piękna.Prawdziwe indiańskie lato.Miałem zamiar upolować kilkakozłów górskich i z ich futrami przejść na amerykańską stronę, do Fort Benton,gdzie na pewno znalazłbym kupca, potem odwiedzić Czarne Stopy i z koleiruszyć na północ na dalsze łowy.Tymczasem wędrowałem doliną, jeszcze zieloną od traw i kolorową odkwiatów.Trafiłem na ślady górskich owiec, a nawet dostrzegłem kilka ich sztukwysoko, na skalistym zboczu.Ponieważ jednak owce nie były moim celem, nieprzerwałem wędrówki.Nagle, pamiętam to doskonale, poczułem lekki wstrząs,po chwili usłyszałem hurkot, jakby ciężko naładowany wóz jechał pokamienistej drodze, i trwało minutę, może dwie.Rozejrzałem się dookoła.Nicnie zauważyłem.Ruszyłem dalej aż do miejsca, gdzie dolina skręcała.Dopierotam ujrzałem przyczynę wstrząsu i hurkotu.Jakieś pół mili przede mną, wysoko,sięgając niemal okolicznych szczytów, wznosiła się chmura kurzu tak gęsta, żeprawie całkowicie nieprzejrzysta.Siadłem pod samotnym drzewem, zapaliłemfajkę i czekałem, aż kurz opadnie i pozwoli mi dojrzeć, co się stało. Przypuszczałem, że była to kamienna lawina.Należało sprawdzić, czy niezasypała przejścia. Panowie pozwolą.Oto gorące hamburgery.Barman postawił talerze i sztućce, skłonił się i odszedł.Opowiadanie Karolazostało przerwane.Byliśmy obaj zgłodniali, a mięso pachniało zachęcająco.Zajadając hamburgery Karol wrócił do przerwanej opowieści. A więc siedziałem pod drzewem.Chyba dopiero po godzinie kurz opadł.Wgłębi doliny ujrzałem wtedy wysoki wał drobnych kamieni i potężnych głazów,a połamane szczątki drzew sterczały tu i tam.To nie była lawina, leczobsunięcie się całego zbocza albo nawet całej góry.Niekiedy zdarza się, żewyniosły szczyt górski wali się bądz podmyty przez podziemne wody, bądz naskutek przesunięcia się głębokich warstw ziemi.Jeden jedyny raz widziałem cośtakiego. Opowiadał mi  wtrąciłem się  o takim wypadku Piotr Carr.Na jegooczach runęła potężna iglica skalna.Miał szczęście, bo zawaliła się, gdy już jąminął, więc nie zagrodziła mu drogi. W moim przypadku stało się nieco inaczej. Zamknęła ci przejście? Owszem, lecz została droga odwrotu.Ale nie o mnie tu chodzi.Podpierającsię strzelbą począłem się wspinać na kamienny mur, jaki wyrósł przede mną.Imwyżej, tym bardziej stroma stawała się droga, a potężne głazy ustąpiły drobnymkamieniom, które usuwały się spod nóg.Wreszcie osiągnąłem grzbiet.O krokprzede mną ujrzałem dalszy ciąg doliny: prawie prostopadle spadała kamiennaściana.Powstała więc okrągła niecka, otoczona ze wszystkich stronkamiennym murem.Ze wszystkich stron, powtarzam, bo dolina ta kończyła sięślepo.Nie było to dla mnie żadną tragedią.Drogę odwrotu miałem wolną.Inagle, na zielonym dnie tej niecki, w cieniu kępy drzew, dostrzegłem człowieka!Przetarłem oczy.Tak! W słońcu pełnego południa widziałem dokładnie ludzkikształt.Ktoś klęczał za pniem jednego z drzew.Czy jeszcze żył, czy też ugodził go śmiertelnie jakiś spadający kamień? Hej, hej!"  zawołałem przykładając dłonie do ust.W odpowiedzi usłyszałem głos karabinowego strzału.Strużka siwego dymuukazała się i znikła.Więc ten nieznajomy żył, lecz czemu strzelał? I to nie jedenraz.W kilka sekund po pierwszym huku broń odezwała się po raz drugi.Dopiero teraz ujrzałem cel.Była nim, wyobraz sobie, puma, albo jak ją inaczejnazywają: lew górski.Jakimś przedziwnym zbiegiem okoliczności zostałazamknięta wraz z człowiekiem w kotlince bez wyjścia!Jak ci wiadomo, Janie, puma raczej nie atakuje człowieka, jednak w takichwarunkach jej sąsiedztwo stawało się niebezpieczne.Nie dziwiłem sięnieznajomemu, że strzela, lecz te strzały nie były celne.Zciągnąłem z plecówswego remingtona i strzeliłem prawie równocześnie z trzecim strzałemczłowieka, który znajdował się tam, na dole.Zwierzę padło. Hej, hej!"  zawołałem powtórnie.Dopiero teraz spojrzał w moją stronę.Dzieliła nas wysokość jakichś stu jardówzupełnie pionowej skały. Hej, hej!  odkrzyknął. Czy możesz mi pomóc?" Oczywiście! Lecz to potrwa.Czy masz żywność?" Niewiele".Otworzyłem plecak i począłem rzucać prowianty: kilka paczek sucharów, kawałwędzonego bekonu, dwie puszki konserwowej fasoli i jeszcze coś tam. Dziękuję!  krzyknął. Po co to?" Bo nim wrócę, może upłynąć kilka dni.Czy masz wodę? Tak, jest tu mały strumyk".Odetchnąłem z ulgą, bez wody los tego człowieka byłby przesądzony.Bezjedzenia można przeżyć kilka dni, bez wody nikt długo nie wytrzyma.Proszę słuchać!  zawołałem. Muszę tu przynieść około stu jardówrzemienia lub mocnej liny.Jedyny to sposób, abyś mógł się stąd wydostać.Donajbliższej wioski Indian nie dojadę wcześniej niż za trzy dni.Proszę się uzbroić w cierpliwość i oszczędnie gospodarować jedzeniem.A teraz idę po pomoc".Pomachałem ręką i szybko, jak to tylko było możliwe, zszedłem ze skalnegorumowiska.Musiałem dotrzeć do najbliższej wioski Czarnych Stóp, położonejna pograniczu prerii.Czy dotarłbym tam w ciągu trzech dni, nie wiem.Naszczęście już następnego dnia niespodziewanie natknąłem się na grupę Indian, awśród nich na mego przyjaciela, czarownika plemienia, Czerwoną Chmurę.Udawali się na jesienne łowy.O reszcie nie ma co mówić.Uratowanym zeskalnego więzienia człowiekiem był właśnie Dick Greig.Przez następne trzymiesiące polowaliśmy razem.Pózniej wróciliśmy do Fort Benton, gdzie jazostałem na kilka dni, a Dick wsiadł do pociągu i pojechał na południe.Niewidziałem go od tamtej pory.I to wszystko. A puma? Jaka puma? No, ta z doliny.Jak tam się dostała? Pytałem o to Dicka.Nie widziałem.Mówił, że skała runęła, gdy on w cieniudrzew pakował swe manatki.I to go ocaliło.Gdyby ruszył w drogę kilka minutwcześniej, zostałby na wieki pod skalnym gruzem.A puma.myślę, że uciekłaprzede mną i wpadła do ślepej doliny na parę sekund przed katastrofą. A kto tę pumę upolował? Ty czy Dick?Nie wiem.Dick nie interesował się tym, ja również.No, Janie, hamburgery byłyznakomite.Płacimy i idziemy.Przez kilka godzin włóczyliśmy się po miasteczku.Około siódmej wpadliśmydo sklepu Greiga, by się upewnić, czy nas odwiedzi.Bardzo się ucieszył na naszwidok.Odprawił szybko ostatnich klientów, pomocnikowi kazał zamknąć lokali ruszył wraz z nami do hotelu. Uprzedziłem żonę, że dziś wrócę pózniej niż zwykle, lecz jutro musicie mnieodwiedzić.Obaj  powiedział zwracając się do mnie.Podziękowałem za zaproszenie. Jakże się to stało, Dicku  zapytał Karol  że tu się znalazłeś? Nie oglądałem dotąd gorszej dziury od tego Colding. Ha, zdarzają się przypadki.Widzisz, Karolu, ja zawsze marzyłem o założeniuwłasnego interesu handlowego. Ale dlaczego tu? Dlatego, że w większym mieście nie miałbym szans, zbyt duża konkurencja. A w Colding? W Colding można by rzec: jestem monopolistą. I masz zamiar tu gnuśnieć do końca życia? O, co to, to nie! Lecz trzeba nieco pocierpieć, by pózniej żyć lepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Maria z Agredy Mistyczne miasto Boże czyli żywot Matki Boskiej
    Janusz Aleksandra Miasto magów 01 Dom Wschodzacego Słonca
    MARIA Z AGREDY MISTYCZNE MIASTO BOŻE(Żywot Matki Bożej)
    Dary Anioła 01 Miasto Koœci Clare Cassandra
    Cussler Clive NUMA 05 Zaginione miasto (3)
    Miasto koœci City of bones Michael Connelly
    Speer Scott Miasto Nieœmiertelnych [nieof]
    Miasto poza czasem Moriel Enrique
    MARIA Z AGREDY MISTYCZNE MIASTO BOZE
    Moriel Enrique Miasto poza czasem
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ninue.xlx.pl