[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wsunęła się podkołdrę.Do diabła z Edmondem Summerville'em! Jak śmiał zwierzać się temusiwowłosemu człowiekowi, że nigdy nie poprosi jej o rękę?! Nie chciała wyjśćza niego za mąż.Nie martwiła się o zrujnowaną reputację.Nie zależało jej natym, żeby ich związek przekształcił się w coś więcej niż przelotne zauroczenie.Nie powiedziała temu łajdakowi, że prawdopodobnie nosi jego dziecko.I dobrzesię stało.Nie ścierpiałaby, gdyby w poczuciu winy zaczął udawać, że mu na niejzależy, albo jeszcze gorzej, gdyby zaproponował pieniądze, aby się jej pozbyć.Nie wiązała żadnych nadziei z Edmondem, a mimo to była rozczarowana.To co, że ruszył jej na ratunek, zaniedbując obowiązki wobec cara, że zapomniałna chwilę o lojalności wobec Aleksandra Pawłowicza.To co, że całą nocprzesiedział przy jej łóżku i czule głaskał ją po włosach, szepcąc do ucha słowapocieszenia.Była głupia, że w momentach przebudzenia dawała się omamić miłemuuczuciu bycia adorowaną.%7łe z wdzięczności się do niego garnęła, szukającpociechy.Dość tego! Nie pozwoli, by zranił ją jeszcze głębiej, traktując jaknałożnicę.- 256 -SR- Brianna, otwórz! - zawołał Edmond, łomocząc w drzwi.W końcu mu się znudzi, uznała Brianna.Dwie godziny pózniejrzeczywiście przestał się dobijać.Odetchnęła z ulgą.Naciągnęła kołdrę nagłowę.Rana na ramieniu pulsowała tępym bólem.Rozległo się ciche pukanie dodrzwi, po czym usłyszała głos Wani.- Brianna? Przyniosłam ci coś.Mogę wejść?- Jesteś sama? - Brianna wystawiła nos spod kołdry.- Tylko z pokojówką.- Poczekaj chwilę.Próbowała podnieść się z łóżka.- Nie wstawaj, mam klucz.Klucz zazgrzytał w zamku, do pokoju weszła Wania, a za nią młodadziewczyna o rumianych policzkach.- Zobacz, co mam dla ciebie.Wania dała znak pokojówce, żeby postawiła przed Brianną wielką tacę.Dziewczyna zrobiła, czego od niej oczekiwano, dygnęła i wybiegła z pokoju.Powietrze wypełnił smakowity zapach.Mimo mdłości, które powróciły w ciąguostatniej godziny, Brianna poczuła przypływ apetytu.- Pierniki?Podniosła lnianą serwetę.Na tacy znajdował się talerz rosołu, obok grubopokrojony chleb i świeżo upieczone pierniki.- Jeszcze ciepłe, dopiero wyjęte z pieca, ale najpierw zjedz rosół.Kucharka twierdzi, że to najlepsze lekarstwo na wszelkie choroby.Brianna posłusznie sięgnęła po łyżkę.- Doskonały - powiedziała i opróżniła talerz.Wsparła się na poduszkach.Była świadoma, żeWania cały czas przygląda się jej z troską.- Jak się czujesz?- Słabo.- Boli cię?- 257 -SR- Tak, chociaż przyzwyczajam się do ran postrzałowych.Wania uśmiechnęła się i usiadła na skraju łóżka.- Lepiej, żebyś się nie przyzwyczajała.- Też wolałabym nie.Liczę na to, że gdy wrócę do Londynu, zacznęprowadzić spokojniejszy tryb życia.- Wracasz do Londynu? Zamierzasz wyjechać z Petersburga?- Oczywiście.Rosja to piękny, choć raczej zimny kraj, a ty okazałaś migościnność, ale mój dom jest w Anglii.- Rozumiem twoje pragnienie powrotu do siebie, jednak Edmond niezgodzi się wyruszyć w drogę, zanim całkiem nie wyzdrowiejesz.Brianna nie odpowiedziała, dopóki nie zjadła ostatniego pierniczka.Odstawiła na bok tacę i wreszcie spojrzała na Wanię.- W planach dotyczących podróży nie uwzględniam Edmonda.W planachna przyszłość również.Wania ujęła jej dłonie.- Ależ, kochanie, mam nadzieję, że nie obarczasz Edmonda winą za to, cocię spotkało.Brianna wzruszyła ramionami.Nie obwiniała go o porwanie.Edmond niemógł przewidzieć, że Wiktor Kozakow okaże się taki bezwzględny.%7ływiła doEdmonda pretensję o ingerencję w jej życie i spowodowanie w nim wielkiegochaosu.Nie zamierzała wyjawić tego nikomu, nawet tej życzliwej,wyrozumiałej kobiecie.- Prawdopodobnie nie.Zapewniam cię jednak, że nie strzelano do mnieani mnie nie porywano, zanim Edmond nie wymyślił, żebym udawała jegonarzeczoną.Wania zrobiła zdziwioną minę.- To nie do końca prawda, przyznasz, moja droga.- Dlaczego?- 258 -SR- Edmond wspominał mi, że zaledwie kilka dni przed waszym wyjazdemdo Rosji próbował cię porwać twój ojczym.- Rzeczywiście, zapomniałam.Zabawne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]