[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszyłam ramionami.- Tak właśnie mówi o mnie mnóstwo ludzi, którzy mnie nie znają.Ichstrata.Wyraz oniemienia na twarzy Sary wart był milion dolarów.Uczucie,które pulsowało właśnie w moich żyłach, warte było dodatkowy milion.I wtedy w lodziarni pojawił się Piego-Zwir, spuszczając tym samymmoje dwa miliony do kibla.Znowu był idealny i odstrzelony, wdwuwarstwowej koszulce polo z podniesionym kołnierzykiem, z rękamiw kieszeniach idealnie skrojonych piaskowych szortów i z kilkomaplecionymi skórzanymi opaskami na nadgarstku.Zauważyłam dużą zmianę od czasu naszego ostatniego spotkania: tymrazem widziałam, że był fejem.Nie chodziło o ostry ziołowy zapach,który przyniósł za sobą do środka.Był to raczej ten sam rodzajdoskonałości, jaki zauważałam u Eleanor.Doskonałości, od której bolałagłowa i która, jak zaczynałam podejrzewać, stanowiła znak, że mamy doczynienia z fejem.Nie chodziło o to, że był piękny, chociaż był - chodziłoo to, że jego piękno raniło oczy.Poza tym świeciłwewnętrznym blaskiem, zdrowym i ciepłym, gdy tymczasem twarzemoja i Sary z powodu jarzeniowego oświetlenia lodziarni i burzowegoświatła na zewnątrz były całkiem blade.Jak mogłam pomylić go zczłowiekiem?Kiedy położył rękę na ladzie i uśmiechnął się do nas, zauważyłamlekki połysk torquesu pod rękawem jego koszulki.Sara dyskretnieobciągnęła fartuszek i zsunęła się ku niemu z blatu.-Co dla pana?Piego-Zwir patrzył raz na Sarę, a raz na mnie.- Nie wiem.Wszystko wygląda przepysznie.- Kąciki ust Sary sięuniosły.Ja zostałam na miejscu, czując ciarki.Tuż pod powierzchniąwiasnych wrażeń przeżywałam kotłujące się wspomnienia Luke'a oZwirze, grożące wydostaniem się na wierzch.- Cóż, proszę się zastanowić - powiedziała Sara, ogarniając gestempustą lodziarnię.- Nie ma się co spieszyć.Odsunął się od lady i zaczął przesuwać palcami po szybie witryny, niezatrzymując się ani na chwilę, dokładnie tak samo jak ostatnim razem,kiedy go widziałam.Patrzyłam, jak jego palce odskakują od metalowejlistwy, a następnie, jakby nigdy nic, wracają na swój leniwy szlak poszkle.W wyobrazni zabłysły wspomnienia Lukea: Zwir prowadzącystado bydła w stronę rzeki, śmiejący się, gdy jego wybałuszone oczynikną pod niespodziewanie głęboką wodą.Zwir krążący wokół Lukea,trzymającego trzy żelazne gwozdzie w zbielałej od napięcia dłoni.Zwirprzesuwający rękę po zakrwawionej skórze przerażonej dziewczyny,ślady pozostawiane przez sploty skórzanych opasek.Zazgrzytałamzębami.Wolałabym nie pamiętać, co zobaczyłam.- Tak trudno wybrać - powiedział miękko, uśmiechając się powoli doSary.- Mogę dostać więcej niż jeden łakoć, skoro nie mogę sięzdecydować?Sara zerknęła na mnie i się roześmiała.- Czy my nadal mówimy o lodach?- A czy w ogóle mówiliśmy? - Piego-Swir pochylił się ku Sarze,oblizując krawędzie swych perfekcyjnych warg.Ja miałam naszyjnik odLukea, ale nic nie mogło go powstrzymać od zbliżenia się do Sary.Nie chciało mi się wierzyć, że muszę przed nim bronić tej wywłoki.Podeszłam do Sary, przyciskając ramię do jej ramienia i powiedziałamstanowczo:- Chyba będziesz musiał wybrać smak lodów - albo stąd iść.Ku memu zaskoczeniu Sara nie protestowała, tylko zrobiła mały krokdo tyłu, odsuwając się od piegusa.Może nawet dla niej istniały jakieśgranice.Może nawet najniewinniejsza owieczka czuje wilka, jeśli tenwystarczająco śmierdzi wilkiem.Piego-Swir nadludzkim susem wskoczył na ladę z nieoczekiwanągracją.Sara za moimi plecami wydała cichy odgłos.Przerzucił nogi przezkontuar i zwiesił je po naszej stronie.Wycofałam się poza ich zasięg.Zdławił śmiech.- Oj, nie bądz taka.Pomyślałem sobie, że Lukę może podzielić sięswoimi zabawkami.- Wyszczerzył się do mnie krwiożerczo i wskazał nakluczyk na mojej szyi.- Potem pomogę ci to zdjąć.- Obejrzał się przezramię na słońce, żarzące się na niebie.- Już niedługo, jak mi się wydaje.- Zwir.- wymamrotała Sara.- Wynoś się stąd albo poszczuję twójtyłek policją.Ta grozba nie zrobiła na nim wrażenia.Z jego pustej dłoni na ladęwypadł cały rządek czterolistnych koniczyn.Trzepotały swoimi motylimiskrzydełkami, lecąc niczym klucz jaskółek, zanim spadły na blat.Wkońcu były to zwiędłe koniczynki.Jego uśmiech sprawił, że dostałamgęsiej skórki.- Mogę pokazać ci trochę rzeczy, których Lukę nie potrafi, mojaśliczna - zamruczał.-Ja też mogę ci pokazać parę rzeczy, których on nie może.- ZaJamesem zamknęły się właśnie drzwi.- Mój śliczny.James wyglądał dość dziwacznie.Był w koszulce z własnoręczniewykonanym napisem Wara z mojej planety" a na ramieniu, jakby to byłkarabin, trzymał żelazną szuflę do popiołu.Napis na koszulce i szufla naramieniu w dziwny sposób pasowały do siebie.Piegowaty uśmiechnął się wszystkimi zębami i zeskoczył z lady.Patrząc na Jamesa, przesunął językiem po wargach.- Może i ty się dołączysz? - Przechylił się z powrotem do mnie iwciągnął powietrze nosem.- Chociaż ona ładniej pachnie.Można by jąpołknąć w całości.James opuścił swoją szufelkę i z powagą zbliżył się do Zwira.- Wynoś się.Piegowaty pozwolił się przegnać żelaznym przedmiotem aż do drzwi,skąd spojrzał na mnie i wykonał wulgarny gest.James zawarczał i zamachnął się szuflą, celując w głowę Zwira.Szufelka nie dotknęła nawet jego włosów: gwałtownie odskoczył odżelaza, uderzając głową w szybę na tyle mocno, że zadzwoniła.Następnieciężko runął na podłogę.James splunął na niego.Fej otworzył oczy wmomencie, kiedy plwocina lądowała na jego policzku i uśmiechnął się.- A więc tak się lubimy bawić.Nagle doświadczyłam wyrazistej wizji: Lukę, przytrzymując Zwiraprzy murze, dotyka ostrzem sztyletu jego szyi, a ten szczerzy zęby wuśmiechu, mówiąc: Czyli zapowiada się świetna rozgrywka".Spojrzałam ponownie w stronę drzwi, gdzie stał James - na pustąpodłogę.Na zewnątrz po chodniku kicał biały królik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]