[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo niepotrafił sobie wyobrazić, jak przez jego włóczęgę nieśmiertelność ma się przybliżyć do rodu.Taki był i cóż zrobić.Znikał teraz na dłużej, po wiele tygodni, a nawet miesięcy do Krzywego nie zaglądał.Czasem inni górale przywozili o nim rozmaite nowiny i tak Kozlice co nieco o najmłodszymsynu Murgi wiedzieli.A kiedy wracał, to cała wieś na niego patrzyła.Bo Brzechwa potrafiłwracać.Wyprostowany, ogorzały, piękny chłopak z niego wyrósł.Nosił długie włosy, którewiązał z tyłu głowy, co się pomiędzy Kozlicami rzadko zdarzało.Zawsze odziany był wjakieś zamiejscowe ubranie, więc górala mało co przypominał.Długi nóż za szeroki paszatykał, a na piersi pobrzękiwał mu złoty łańcuch.No, co tu dużo opowiadać, piszczały najego widok dziewczęta, bo ze swych wypraw podarki przywoził do domu i co ładniejszepanny z Krzywego drobiazgami obdarowywał.Stary Kozlica, póki żył, rozpytywał go, skąd ma to wszystko, jak nie pracuje.AleBrzechwa śmiał się głośno, odsłaniając białe zęby, i odpowiadał: Nie tylko w polu i nie tylko w stadach bogactwo.%7ładen król nie orze i nie wypasa! Jestdużo pięknych rzeczy poza waszą doliną, tylko trzeba po nie chodzić.No, Stary Kozlica to był człek honorny i różne mu się myśli po głowie snuły.Frasowałsię na starość Brzechwą, i bał się, że ten dobre imię rodu po całych Smoczogórach szarga.Ale, z drugiej strony, żadne złe wieści o chłopaku do Krzywego nie docierały.Więc Staryniewiele miał do gadania.Grażda Kozliców dobrze zapamiętała wszystkie Brzechwowe powroty.Wpierw jadł zatrzech, a potem siadał przy piecu i opowiadał długo o swych przygodach.I przynosiłopowieści spoza Równi, spoza gór, opowieści, których górale wcześniej nie słyszeli.Cały ródsiedział wokół niego, a ci, co się na ławach i zydlach nie mieścili, na wyski się wciskali.No,bywało nawet i tak, że letnią porą okna izby rozwierali, by ci wszyscy, co w podcieniach stali,mogli lepiej tych gawęd słuchać.A było czego! Trudno powiedzieć, ile prawdy mieściło się wtych opowieściach, a ile zmyślenia.Ale miał Brzechwa posłuch.I wybaczali mu Kozliceniepokorne życie, i wybaczała mu matka Kalena swoje przepłakane wieczory, kiedy na syna zutęsknieniem czekała.Kochali Brzechwę, co tu dużo gadać.Wszystkie dzieci z okolicychciały być jak on i po całych dniach bawiły się w wędrowców, przypominając sobie jegoopowieści.A najbardziej to go kochały dziewczyny.I on też od nich nie stronił.Zabiegać o ichwzględy nie musiał.A szczególnie wpadła mu w oko Kosyczka z Krzywego.Dziewczynabyła urodziwa, rumiana, tylko cicha jakaś.Ale widać to się Brzechwie podobało.I ukochałsobie Kosyczkę i do niej wracał.Bywało tak, że kiedy do wsi przychodził, to u Kosyczkizostawał i wcale się w grażdzie Kozliców nie pokazywał.Gniewali się za to na niego,zwłaszcza matka, ale wiedzieli też wszyscy, że na miłowanie nie ma lekarstwa.Kosyczkapochodziła z Jałowców, lichego rodu, co nigdy nie mógł się ze starymi równać.JałowcePieśni nie znali, nawet gęślarza nie mieli.Ot, przytulili się w Krzywym do Kozliców, podrugiej stronie Gadułki, na stoku swe chałupy pobudowali.Nigdy też żaden Kozlica baby zJałowców sobie nie brał.I teraz nagle najpiękniejszy chłopak w całej okolicy do ich córkizachodzi! Był to honor duży.I stało się, co się stać miało, bo wziął sobie Brzechwa Kosyczkę za żonę, a wesele trwałocztery dni.Przez lata je wspominali, bo ani gazdowie, ani gęślarze tak szumnie sobie bab niebrali, jak Brzechwa.Minęło kilka dni, goście weselni potrzezwieli i bez radości wielkiej zaczęli się na powrótdo własnej roboty przekonywać, kiedy Krzywe obiegła wieść, że Brzechwa znów nawłóczęgę wyruszył.Wszyscy sądzili, że się ustatkuje, że go baba w domu przytrzyma.Przecież czekało na nich całe skrzydło w grażdzie, specjalnie przez Starego Kozlicę dla domuBrzechwy przeznaczone.Ale nie, ten Kosyczkę zostawił i ruszył w drogę.A ci, co go lepiejznali, to chociaż nadzieję mieli, że przez rok, może dwa, po weselu będzie bliżej domu.Gdzietam! Dwa miesiące go nie było.Wrócił na parę dni, a kiedy Murga mu wypomniał, że młodążonę samą, bez powodu, zostawił, tak mu odpowiedział: Nie chcę, ojcze, żeby mi się baba znudziła.Ani ja jej.A tak, długo się będziemy sobącieszyć podczas moich powrotów.Tęsknota to najlepszy sposób na długie miłowanie.Pomruczał ojciec pod nosem, ale wiedział dobrze, że nad Brzechwą nikt żadnej władzynie ma.Ani on, ani Stary Kozlica, którego przecież wszyscy się bali, a co dopiero własnababa.Choć nie tajemnica to, że Kozlice swych bab raczej słuchali, mimo że przy śliwowicysię tego solennie wypierali.Taki był ten Brzechwa.Wszyscy mówili, że wędrowiec, i wedlewłasnych praw żyje.A wtedy Murga zwykł mawiać: Jak wędrowanie tak człeka zmienia, to ja się dziwię, że nasi pradziadowie w ogóle naRówień dotarli i jakieś rody założyli.Wracał jednak Brzechwa do Kosyczki i na szósty rok po Władcy urodził się im synek, cogo Goryczką nazwali.Ale nie nacieszył się ojcem, bo tego znów na wędrówkę wywiało.Icoraz rzadziej do Krzywego zachodził, coraz dłużej poza domem pozostawał.Wiele się też uKozliców pozmieniało.Pomarli Stary Kozlica, Murga, a wszyscy inni nieśmiertelnościwyglądali.I coraz mniej Brzechwa do swej rodziny pasował.Coraz gorzej się w DolinieGadułki czuł.Goryczka mu dorósł, a Brzechwa nawet nie zauważył.Miał bowiem Brzechwa swoje zadanie, miał swoją robotę.Zamiast za nieśmiertelnościąsię uganiać, ten śmierci w oczy zaglądał.Był on w swych czasach jedynym góralem na całeSmoczogóry, co samotnie na niedzwiedzia ruszał.A i potem mało takich było.Jedni mówią,że odwagi trzeba na to, inni, że głupoty.Taki smoczogórski niedzwiedz, jak na tylnych łapachstanie, to dwa razy jest wyższy od rosłego chłopa.Co innego doły kopać, i tam złapanegoniedzwiedzia dobijać, choć i przy takich pułapkach wielu życie potraciło.Ale samotnie, znożem tylko i włócznią w ostępy chodzić, to była wielka rzecz.Słusznie nazywająniedzwiedzia królem Smoczogór.Bo nie tylko grozny jest i silny, ale też mądry.I nie takłatwo go wytropić, bo to nie głupi zając ani sarna.Ruszał więc Brzechwa na całe tygodnie i po górach, z dala od ludzkich dróg, z dala odkozich perci, po uroczyskach i bezdrożach za królem puszczy gonił.I myślał jak niedzwiedz, iżywił się jak on, i jednał się z nim w tej pogoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]