[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I szuka jakiejś niedrogiej kolekcji na początek.Mógłbym wynegocjować dla ciebie niezłą cenę.Andrzej jednak nie chciał sprzedawać swoich zbiorów;pieniądze - w dodatku, jak mówił tamten - niewielkie, nie byłymu tak niezbędnie potrzebne.A już jakiś czas temu zdecydował,że swoje albumy podaruje Zenonowi.Tylko nie tak po prostu.Czekał na szczególną okazję.Andrzej był człowiekiem, jak to się mówi, z gestem i tylko dlajego kolejnych znajomych pań ten gest bardzo się zmniejszał.Owe panie nie powinny wszak leciećna pieniądze.Miały uwielbiać Andrzeja dla niego samego.Coteż czyniły, a często to właśnie one miały szeroki gest, toteżAndrzej bardzo sobie taki system chwalił.Jednak w stosunku doprzyjaciół Andrzej gest miał.Naprawdę szeroki.I bardzo lubiłsprawiać im przeróżne niespodzianki.Najczęściej.takie wpłynie.Zenona bardzo polubił, więc gdy tylko mógł, przyjeżdżał doKarpacza.O dziwo, potrafił też zaskarbić sobie łaski pani Sabiny,która zawsze - powiadomiona o przyjezdzie pana redaktora -przygotowywała jego ulubione pierogi z kapustą i grzybami.- Droga pani! Najmilsza! Takich pierogów to nawet mojamama nie robiła! - Andrzej całował z wdzięcznością rączki paniSabinie.- Wiedz, mamo - dodał kiedyś Zenon - że gdy Jędrek mówi, żetwoje pierogi są smaczniejsze od tych, które robiła jego mama,jest to największy komplement, jaki w życiu mogłaś usłyszeć.- Bardzo mi miło to słyszeć i bardzo mi milo słyszeć, że sąjeszcze ludzie, dla których ich matka była, jest i będzienajwiększym autorytetem.- Pani Sabina wyraznie zrobiła tualuzję pod adresem swojego syna, ale ten udał, że niczego nierozumie.Na ślub Zenona Andrzej nie mógł przyjechać.Był w NowymJorku, dokąd pojechał na coś w rodzaju stażu w ramach wymianydoświadczeń międzyredakcyj-nych.Jak jego redakcja zdobyłatakie miejsce, nie miał pojęcia, dla niego najważniejsze było, żeto właśnie on został tym szczęśliwcem, którego tam wysłano.Może dlatego, że znał angielski.Cóż, w latach sześćdziesiątychznajomość języków obcych w naszym kraju nie byłapowszechna.Andrzej znał angielski, uczył się tegojęzyka od dziecka.Jego mama miała brata w Australii i ciąglemówiło się, że tam wyjadą, jednak nic z tego nie wyszło.Chybadlatego że mama Andrzeja bała się pająków, a ktoś kiedyśwspomniał, że w Australii żyje ich bardzo wiele.W dodatku sąduże i jadowite.Ale nawet niejadowitych pani Maria Zaroślańskabała się panicznie.Więc machnęła ręką na Australię.Jednaknadal uczyła syna angielskiego i bardzo często rozmawiali wdomu w tym języku.Po ukończeniu studiów Andrzej doskonaliłjęzyk, jak tylko mógł, nawet chodził na konwersacje doMetodystów.Potem tak się złożyło, że jego kolega ze studiówzostał pracownikiem konsulatu w Chicago, otwartego ponowniew tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym dziewiątym roku.Andrzejpoprosił go więc o przysyłanie pism i książek w językuangielskim, bo wtedy w Polsce nie było o nie łatwo.Tamtenokazał się dobrym kolegą, przesyłki przychodziły dość często, aże szły drogą dyplomatyczną, więc docierały do adresata.IAndrzej ćwiczył swój angielski, jakby przewidując, że kiedyś musię to przyda.Jego pobyt w Stanach Zjednoczonych trwał rok.Zaraz popowrocie wpadł w wir bieżących spraw i nie mógł taknatychmiast wziąć urlopu.Jednak teraz, pod koniec marca, zdołałwyprosić dwa tygodnie wolnego, załadował narty na dach swojejskody i był gotów do podróży.-Stary! Cieszę się! - krzyczał w słuchawkę Zenon, gdyAndrzej zadzwonił doń z wiadomością, że przyjeżdża.-Nareszcie poznasz moją żonę.I nareszcie ujrzę twoją wstrętnągębę.Nie widzieliśmy się prawie dwa lata.Nawet moja mamastęskniła się do ciebie, czarusiu.Wtedy Andrzej uznał, że wreszcie nadeszła odpowiednia pora,aby podarować Zenonowi swoje zbioryfilatelistyczne.Postanowił, że będzie to prezent ślubny odniego.Ale - jeśli ślubny, to właściwie powinien być dla nichobojga - zastanowił się.I bardzo dobrze.Zona Zenka pewnie niezbiera znaczków, więc w sumie to on będzie miał radość zpowiększenia swojej kolekcji.W Peweksie kupił jeszcze jakieś perfumy, zdając się na gustekspedientki.Chciał przywiezć prezent pani Sabinie, więc kupiłw Peweksie, żeby myślała, że to z Nowego Jorku.Wziął takżeoryginalną whiskey.Oczywiście dla Zenona.Bardzo był ciekawy tej Zenonowej żony.Musi być z niejniezła artystka, pomyślał, skoro udało jej się usidlić Zenka.Pochwili pokręcił głową.Może i niezła, ale żeby zaraz się żenić.No,nie.Gdy zajechał na miejsce, Zenon czekał już na niego przeddomem.Dom Wołodarskich stał przy jednej z głównych ulicKarpacza, niedaleko szlaku na Znieżkę.Usytuowany był więcdoskonale i wszyscy mówili Zenonowi, że gdyby postanowiłotworzyć pensjonat, miałby gości przez cały rok.Dom byłpiętrowy, na wysokiej podmurówce, z pięknym spadzistymdachem.Na posesji był jeszcze garaż i mały budynek gospodar-czy, w którym można było urządzić odrębne mieszkanie,wymagało to tylko niewielkiego nakładu pracy.Ale aniZenonowi, ani jego matce dodatkowe mieszkanie nie byłopotrzebne, budynek ten pełnił więc funkcję gradami.Działka byłabardzo ładna, dość duża - prawie dwa hektary.Z tyłu domu gęstorosły świerki, a większą część terenu pokrywała nieskazitelnieprzystrzyżona trawa.Tylko pod oknami były rabatki pełnekwiatów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]