[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ach tak.Ciekawa hipoteza. To jest niemal pewne.Tylko takie rozwiązanie wyjaśnia wszystkie poszlaki. A dowody? Choć jeden dowód? Myślę, że ty, a ściślej, twoi ludzie, dostarczą mi niezbitego dowodu. Moi ludzie? Tak.Ludzie Sartora rzeczywiście dostarczyli Vittoliniemu dowodu.Nie był to wszakżeten, którego on oczekiwał.Webb jechał za nimi, uważnie lustrując okolicę.Już blisko kwadrans podążał ichśladem, a ciągle nie nadarzyła się okazja do działania.Trzymał się za nimi wodległości pięćdziesięciu metrów.Jechali ekwipartem publicznym, jakich tysiąceuwija się po ulicach Apostezjonu.W środku tego pojazdu siedział Wardenson, naktórego polowali dzisiaj od samego rana.Ten Karden ma jednak głowę pomyślał zuznaniem. Wypłoszył ptaszka z kryjówki i teraz już tylko nadzwyczajny traf mógłbypokrzyżować plany.Zapadała noc.Rozmyte cienie przedwieczornego zmroku ustępowałyzdecydowanej czerni, przecinanej tu i ówdzie smugami jasnoniebieskiego światła zlamp ulicznych.Ekwipart wiozący Wardensona i tę kobietę odłączył od strumienia pojazdów iskręcił w boczną ulicę.Webb podążył za nimi.Wjeżdżali w dzielnicę parkowąopustoszałą o tej porze.Rozejrzał się jeszcze raz i stwierdził, że są sami.Teraz! - -pomyślał i przyspieszył bieg swojego pojazdu.Wyminął jadący przed nim ekwipart izahamował gwałtownie tuż przed nim.Zajechał drogę tak zręcznie, że automatycznypilot wozu Wardensona mógł podjąć tylko jedną decyzję: natychmiastowezatrzymanie pojazdu.Syknęły pneumatyczne bezpieczniki i oba ekwipartyznieruchomiały.O to właśnie Webbowi chodziło.Wyskoczył na ulicę, podbiegł dodrzwi, przy których siedział Wardenson, otworzył je i krzyknął: Wysiadaj!Wszystko to stało się w tak krótkim czasie, że dopiero teraz Alma zrozumiała, żesą zatrzymani siłą i że ten zwalisty człowiek z twarzą starego dziecka chce jej zabraćIrę.Sięgnęła do tablicy rozdzielczej, ale Webb był szybszy.Rozbił tablicę trzymanymw ręku obezwładniaczem.Nad plątaniną szkła i przewodów zatańczyły niebieskieiskry.Pojazd nie nadawał się do dalszego użytku. Pospiesz się, kotku! wycedził Webb, podsuwając Wardensonowiobezwładniacz pod nos.Ira złapał rękę Almy i nie ruszał się.W perspektywie ulicyzamigotały światła zbliżającego się pojazdu. Wyłaz wreszcie! krzyknął jeszcze raz Webb, po czym chwycił go zakombinezon i wywlókł z pojazdu.Ira nie puszczał ręki Almy.Strach całkowicie gosparaliżował.Alma wysiadła za nim. A ty po A>? warknął Webb i usiłował ją odtrącić.Ira trzymał ją jednak mocnoi nie puszczał.Nadjeżdżający ekwipart był już całkiem blisko, więc Webb, nienamyślając się, wepchnął oboje do swojego pojazdu. Teraz bądzcie grzeczni i nie ruszajcie się wycelował w nich obezwładniacz.Postawicie w kłopotliwej sytuacji spokojnego obywatela, który pewnie jest gdzieśumówiony i spieszy się.Jeśli zaczniecie robić jakieś sztuki to on też nie dojedzie tam,gdzie zamierzał.Dobrze.Teraz dobrze ciągnął widząc, że Alma i Wardenson siedząnieruchomo, choć przygodny ekwipart mijał ich w odległości niespełna dwóchmetrów. Jesteście rozsądni, a ja lubię rozsądnych ludzi.Kiedy pojazd zniknął za najbliższym zakrętem, Webb wycelował obezwładniacz wkierunku Almy i powiedział niedbale: Teraz zmykaj, kotku.Dobranoc. Kim pan jest? Jakim prawem. zaczęła twardo Alma, ale Webb nie pozwoliłjej dokończyć. Nic ci do tego, kotku.Odejdz w spokoju do swoich.Pewnie już martwią się, żeciebie nie ma.Tylko ten człowiek spojrzał na Wardensona tylko on mnieinteresuje.Ira puścił jej rękę i rzekł zrezygnowany: Idz, Almo.Opór na nic się nie zda.On jest uzbrojony. Ty go znasz? spytała szybko. Nie. Domyślasz się, o co mu chodzi? Nie mam pojęcia.Wiem tyle, co ty.Idz, to nie ma sensu. Nic nie ma sensu, a więc zostaję rzekła z determinacją. Nigdzie niepójdę. To będę musiał być niegrzeczny wtrącił Webb. Od kiedy to Służby Specjalne odnoszą się w ten sposób do spokojnychobywateli? Służby Specjalne? Webb zachichotał. Pan nie jest specem? zapytała Alma, patrząc na obezwładniacz. Bardzo jesteś ciekawska, panienko.Ja nie lubię ciekawskich.Nigdy nielubiłem.No, miło się pogadało, a teraz zmykaj! Nigdzie nie pójdę! Już mówiłam. Almo. rzekł błagalnie Ira. Nie zostawię cię! krzyknęła. Jesteś uparta rzekł flegmatycznie Webb, po czym na wszelki wypadekdodał: Niedobrze.To bardzo niedobrze.Słowa te jednak nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia.Stropił się, bo niewiedział, co robić.Usunięcie jej siłą narobiłoby niepotrzebnego hałasu.Obezwład-nienie i porzucenie byłoby czynem, którego Webb nie podjąłby się za żadnepieniądze.Nigdy nie obezwładniał ludzi, jeśli nie miał pewności, że ktoś szybkoprzyjdzie im z pomocą.Brak takiej pomocy oznaczał dla obezwładnionego pewnąśmierć, a tu, w tej rzadko uczęszczanej okolicy, dziewczyna mogłaby przeleżeć aż dorana.A wówczas byłoby już za pózno.Nie, tego Webb nie mógł zrobić.Nie byłprzecież bandytą.Chciał po prostu uczciwie zarobić duże pieniądze.Z drugiej stronyinstrukcja nie mówiła nic o tym, że nie wolno łapać osób w niej nie wymienionych.Podrapał się w głowę i dla pewności jeszcze raz zapytał: Na pewno nie chcesz iść?Alma spojrzała na niego zimno, po czym objęła Wardensona niczym matka swojedziecko. Rozumiem, kotku.Skoro się uparłaś, to pojedziemy razem.Sama tegochciałaś.Podał automatycznemu pilotowi współrzędne i znów odwrócił się, niewypuszczając obezwładniacza z ręki. Nie cierpię żadnych tam bohaterskich sztuczek rzekł do Wardensona.Wszyscy na nich zle wychodzą.Pojazd ruszył.W drzwiach stanął dowódca patrolu i zapytał urzędowym tonem: Kto jest właścicielem tego domu? Ja Colin zerwał się żywo z fotela i rzekł uniżenie: Proszę, proszę dośrodka.Czemu zawdzięczam waszą wizytę?Dowódca wszedł do pokoju, a w otwartych drzwiach pojawił się wywiadowca zciężkim obezwładniaczem gotowym do działania. Wasze nazwisko? Colin.Dowódca spojrzał do wykazu i stwierdził: Zgadza się.Mamy nakaz przeszukania kilku domów sięgnął do kieszeni podokument i wręczył go Colinowi. Jest wśród nich również i wasz dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]