[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mówiłaś coś o generale - powiedział, ostrożnie dodając słowa.- O jakimśniebezpieczeństwie.- Zawiązano spisek, aby go zamordować.Tyś temu zapobiegł.Wnaszych czasach wszyscy uważają cię za bohatera.- A cóż takiego zrobiłem, żeby zasłużyć na taką sławę? - spytał Andrew.Nigdy nieuważał siebie za bohatera.Emilie opowiedziała mu historię ubranego na czarno mężczyzny, który zaryzykowałżycie i ocalił dowódcę amerykańskiej armii.- Kiedy to się stało?- Latem 1776.Andrew wyraznie się uspokoił.Właśnie kończył się lipiec.- Czy zna pani dokładną datę i miejsce tego wydarzenia, panno Emilie? - spytał.- Niestety, nie - odrzekła.- Relacje na ten temat są sprzeczne.- Wyraznie sięzawahała i spuściła wzrok.- Proszę o szczerość.Nie obawiam się złych wieści.- Trudno mi coś powiedzieć o twoich losach, Andrew.Nie wiadomo, co się z tobądziało po tym wydarzeniu.- Emilie uśmiechnęła się delikatnie.W tym momencie wydała musię podobna do Elspeth.- Zawsze wyobrażałam sobie, że osiadłeś z rodziną na farmie idożyłeś sędziwego wieku.Jej słowa dotknęły czułego miejsca w jego sercu.Od paru lat świat zupełnie muzobojętniał.Wraz ze śmiercią żony i synka zniknęło wszystko, co sprawiało mu radość.Pozostało tylko czekać, aż Stwórca powoła go przed swe oblicze.Niektórzy ludzie przyłączali się do walki, ponieważ gorąco pragnęli niepodległości.Tacy żołnierze zostawali generałami i przywódcami innych.Andrew dołączył do patriotów,bo nie miał nic do stracenia i na niczym mu nie zależało.Nic dziwnego, że został szpiegiem.- Jakim cudem tak dobrze znasz obyczaje naszych czasów? - zainteresował się.Pomyślał, że gdyby nagle znalazł się wśród pierwszych pielgrzymów, którzy przybyli tu zAnglii, nie wiedziałby, jak się zachować.- Czary?- Nic niezwykłego.Zarabiam na życie.Zane! Rutledge nagle zgiął się wpół iprzycisnął ramię do piersi.- On cierpi - jęknęła Emilie.- Czy możemy wezwać doktora?- Nie mogę podjąć takiego ryzyka - potrząsnął głową Andrew.- Moja obecność tutajmusi pozostać tajemnicą.- Ja mogę zaryzykować - powiedziała Emilie.- Powiedz mi tylko, gdzie mamzacumować łódz.Jakoś trafię do miasta.- Po moim trupie - zgrzytnął zębami Zane.- Nic mi nie jest.McVie wsadził nóż do pochwy i zbliżył się do niego.- Masz szczęście - powiedział.- Gdyby kość przebiła skórę, rozstałbyś się z prawąręką.- Jesteś lokalnym bohaterem, a nie lekarzem.- Lekarz powiedziałby ci to samo.- Trzymaj tego faceta z dala ode mnie! - krzyknął Zane do Emilie.- Trzeba nastawić ramię.- Sam to zrobię - zapewnił Andrew.- Nie pleć głupstw.- Głupstw? To nie ja twierdzę, że spadłem z balonu w sam środek wojny.Emilie wybuchnęła śmiechem.Nie mogła się powstrzymać.Dostała histerii.Calahistoria wydała jej się nagle tak absurdalna i zabawna, że wprost zataczała się ze śmiechu.Po paru sekundach Zane zaraził się śmiechem.Zataczali się obydwoje.Emilie skuliła się na ławce.Po policzkach spływały jej łzy.Rutledge oparł się ościanę, nie mógł złapać oddechu.McVie stał w drzwiach i przyglądał się im.zachowująckamienny wyraz twarzy.Ilekroć spojrzeli na niego, ponownie wybuchali śmiechem.- Zdycham z głodu - powiedziała wreszcie Emilie, trzymając się za żebra.- Chybazamówimy pizzę.- Zwietny pomysł - wykrztusił Zane.- Myślisz, że będzie za pół godziny?- Och, nie! Zostawiłam odkręcony kran!- Przebijam.Ja nie wyłączyłem silnika porsche.Andrew przyglądał się im cierpliwie.Słyszał, że mówią po angielsku, ale i tak ich nie rozumiał.Co to porsze i picca ? Ciekawe,jak wygląda ich świat? - pomyślał.Wyjrzał przez okno i odkaszlnął.- Wkrótce będzie ciemno.Lepiej zajmijmy się ręką.Emilie i Zane od razu sięuspokoili i odzyskali poczucie rzeczywistości.- On ma rację, lepiej z tym nie zwlekać.- Nie jestem lekarzem - wtrącił McVie - ale potrafię wykonać podstawowe zabiegi.- Wydaje mi się, że nie mam wyboru - mruknął Zane.Nikt nie zaprzeczył.W milczeniu zeszli po krętych schodach do głównego pokoju.Zmierzch złagodził jużzarysy wszystkich mebli i sprzętów.Emilie pożyczyła nóż od McVie'a i pocięła jeden zpięknych kocy.Potrzebny był materiał na temblak i bandaż do obwiązania łupków.Andrew znalazł w ogrodzie grubą gałąz i szybko wystrugał z niej sposobne łupki dousztywnienia ręki.Zane przyglądał się tym przygotowaniom z chłodnym zainteresowaniem.Cała tahistoria wydawała mu się zupełnie absurdalna, niczym z powieści Kafki.W głębi sercaoczekiwał, że lada chwila się zbudzi.Andrew podniósł głowę i spojrzał mu w oczy.- Będzie bolało - uprzedził.- Bierz się za robotę.- Panno Emilie, niech pani tu stanie i przytrzyma go za ramiona.Kiwnęła głową, nerwowo przygryzając wargi.McVie ujął dłońmi łokieć i nadgarstekZane'a.Zdecydowanym ruchem ustawił kości we właściwej pozycji.Rutledge milczał, aleEmilie nie wytrzymała zgrzytu nastawianej ręki i głośno krzyknęła.Andrew szybko dopasował łupki i obwiązał je pasem z koca.Zane był blady i miałzamknięte oczy, tylko niewielki mięsień na policzku pulsował mu nerwowo.- Dobrze ci to idzie - powiedziała Emilie, przyglądając się zręcznym i pewnymruchom McVie'a.- Mam wprawę.Zane zapadł w drzemkę.Przez chwilę oboje przysłuchiwali się, jak oddycha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]