[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gotowe? - krzyknął kierownik ekipy.- Gotowe.Lillian pocałowała Clerfayta i odprawiła rytualne zabobony.Splunęła lekko nasamochód i na kombinezon Clerfayta i wymruczała jakieś przekleństwo, które miałosprowadzić skutek przeciwny, po czym podniosła dłoń z dwoma rozstawionymi palcamiw kierunku toru i pozostałych boksów - było to zaklęcie iettatore chroniące przed złymspojrzeniem.Włoscy mechanicy popatrzyli na nią w niemym uwielbieniu, kiedyprzechodziła obok.Z tyłu słyszała już modlitwę kierownika ekipy:- O, słodka krwi Jezusa i Ty, Matko Boleści, pomóż Clerfaytowi i Frigeriowi, i.Przy drzwiach odwróciła się.%7łona Marchettiego i dwaj inni kierowcy siedzieli jużze stoperami i kartkami papieru na swoich miejscach.Nie powinnam go opuszczać,pomyślała i podniosła rękę.Clerfayt roześmiał się i zasalutował.Wyglądał bardzo młodo.- A wy, wszyscy święci, spalcie opony konkurencji mniej więcej dwa razy szybciejniż nasze! - modlił się kierownik ekipy, po czym krzyknął: - Gotowi do startu! Wszyscynieuprawnieni opuścić boks!Startowało dwadzieścia wozów.Po pierwszym okrążeniu Clerfayt jechał na ósmejpozycji; nie miał najlepszego miejsca na starcie i kiedy ruszali, był odrobinę za wolny.Trzymał się za Micottim, o którym wiedział, że będzie atakował.Przed nimi jechaliFrigerio, Monti i Sacchetti; na czele znajdował się Marchetti.Na czwartym okrążeniu Monti minął Sacchettiego na maksymalnych obrotachsilnika na prostej wiodącej pod górę do kasyna.Clerfayt, który siedział mu na kółku,również przyśpieszył i wyprzedził Sacchettiego tuż przed tunelem.Kiedy wyjechał ztunelu, ujrzał, jak wóz Micottiego zaczyna dymić i zwalnia.Wyprzedził go i ruszył wpościg za Montim.Trzy okrążenia pózniej w agrafce obok zbiornika gazu zbliżył się doniego i uczepił niczym terier jego tylnych kół.Jeszcze dziewięćdziesiąt dwa okrążenia i siedemnastu konkurentów, pomyślał,kiedy zobaczył drugi wóz zatrzymujący się przy stanowisku obok Micottiego.Kierownikekipy sygnalizował mu, żeby na razie nie atakował; prawdopodobnie Frigerio i Marchetti,którzy się nie lubili, walczyli między sobą kosztem firmy zamiast podporządkować siędyscyplinie i jechać zespołowo, i kierownik ekipy chciał trzymać Clerfayta i Meyera III wrezerwie na wypadek, gdyby liderzy rozbili swoje wozy.Lillian widziała stado przejeżdżające pędem obok trybun co niespełna dwieminuty.Kiedy się właśnie widziało samochody i odwróciło wzrok na moment, wozy byłyjuż znowu, w odrobinę innej kolejności, ale prawie tak, jakby nigdy nie ruszały się zmiejsca.Wydawało się, jakby przesuwano tylko, do przodu i do tyłu, szklaną płytę jakiejścamera magica.Jak oni mogą policzyć sto okrążeń? - myślała.Potem przypomniałasobie modlącego się, pocącego i przeklinającego kierownika ekipy, który wystawiał imtabliczki i chorągiewki, zmieniał je i wymachiwał nimi według jakiegoś tajnego kodu.Po czterdziestu okrążeniach chciała już iść.Miała wrażenie, że powinna teraz,zaraz teraz, wyjechać - zanim wyścig się skończy.Perspektywa obserwowania jeszczedalszych sześćdziesięciu okrążeń z niewielkimi przetasowaniami na torze wydała jej siępodobnym marnotrawstwem czasu jak godziny przed odjazdem z sanatorium.W torebcemiała bilet do Zurychu.Kupiła go rano, kiedy Clerfayt raz jeszcze objeżdżał trasęwyścigu.Bilet był na pojutrze.Clerfayt musiał wtedy polecieć do Rzymu.W dwa dnipózniej zamierzał być z powrotem.Samolot odlatywał rano, pociąg odjeżdżał wieczorem.Wymykam się jak złodziej, pomyślała, jak jakiś zdrajca.Tak samo jak w sanatoriumchciałam się wymknąć Borysowi.Potem i tak musiała odbyć rozmowę z Borysem, ale coto dało? Zawsze wypowiadano wyłącznie niewłaściwe słowa, zawsze się kłamało, gdyżprawda była zbędnym okrucieństwem, a na końcu była zawsze gorycz i rozpacz, że nieumiało się postąpić inaczej i że ostatnim wspomnieniem będzie tylko kłótnia, brakzrozumienia i nienawiść.Zaczęła szukać w torebce swojego biletu.Przez momentwydawało jej się, że go zgubiła.Ten moment wystarczył, żeby ją przykuć do miejsca.Siedząc w ciepłym słońcu dostała dreszczy.Mam gorączkę, pomyślała i usłyszała krzykitłumu dookoła siebie.W dole obok niebieskiego miniaturowego portu z białymi jachtami,na których stali ciasno stłoczeni ludzie, przesuwała się stawka zawodników, i jedno z aut,miniaturowych jak zabawki, przecisnęło się bokiem i wyprzedziło drugie.- Clerfayt! - wykrzyknęła radośnie tęga dama obok niej klepiąc się programemzawodów po grubych udach pod płócienną sukienką.- The son of a gun made it!W godzinę pózniej Clerfayt wysunął się na drugie miejsce.Z zimną krwią,bezlitośnie ścigał teraz Marchettiego.Nie chciał go jeszcze wyprzedzać - nie musiał sięśpieszyć, mógł to zrobić po osiemdziesiątym okrążeniu, a nawet na dziewięćdziesiątym -chciał go tylko ścigać, aż tamten zacznie się denerwować, parę metrów za nim,utrzymując stały odstęp
[ Pobierz całość w formacie PDF ]