[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.wytrzymać.Świeżepowietrze nie wystarczało.Zapach siana okazał się jeszczemocniejszy od ostrej woni gołę-bich odchodów, w którychleżałem.Dlatego uchyliłem na powrót.drzwi.Żeby zapobieckichaniu, wyciągnąłem chusteczkę i po zło-żeniu obwiązałem jąsobie wokół nosa, a poza tym starałem się trzymać usta możliwiejak najbliżej obydwu wylotów gołębnika.Ta~ przez te otworyptaki gałązki oliwnej wlatywały i wylatywały.Rzut oka nazewnątrz uświadomił mi, że znajduję się pod da-chemszczytawym.Aż tutaj docierały hałasy i światła jarmarku.Przyokazji nawiedzały mnie i adchodziły różne myśli.Słynny Karaben Nemsi, efendi mojego małego Halefa w gołębniku! Ro-ześmiałem się serdecznie w duchu.Śmiech ten spowodowałjednak drgania mojego ciała, a ruch ten udzielił się także podłodze- roz-legł się trzask.Właściwie powinna to wzbudzić mojąnieufność, lecz okrąglaki wytrzymały wcześniej moje o wielemocniejsze ru-chy, tak więc nie było chyba żadnego powodu doobaw.Nawet.24.jeśli trwałość gołębnika nie była obliczona natysiąclecia - leża-łem przecież cicha; nie mogła się nic wydarzyć.W ten sposób wytrzymałem prawie nieruchomo niemal godzinę,.a położenie moje stawało się coraz bardziej niewygodne.Ponieważ ~obwiązałem sobie nos, powietrze musiałem wciągaćprzez usta.Ostry, gryzący pył wpadał mi do gardła i pobudzał dokaszlu.Nie mogłem sobie przecież zatkać na dodatek ust!I oto - wreszcie - rozległy się pode mną kroki i głosy.Otwarły ~iędrzwi, zapalono światło, i do śradka izby weszło dwóch, czte-rech; pięciu, sześciu mężczyzn, którzy usiedli na rozłożonych na podłodze słomianych matach.Teraz, kiedy światło z dołu p~ezie-~ało przez moją podłogę z klepek, nie wydała mi się ona jużwcale taka bezpieczna.Po~rniędzy okrąglakami widać byłoniepokojące ~szpary: „Bardzo mocno”, powiedziała stara Joka.Absolutnie tak nie uważałem.Przez uszkodzony dach przeciekłdo środka deszcz, roz-moczył gołębie odchody i uczynił z nichdosyć zwartą skorupę.Może dlatego w ogóle jeszcze były, a niespadły już dawno da izby.Teraz jednak poruszyłem się na tejskorupie.Skutki tego mogły.~się okazać dla mnie zgubne, gdyżku mojemu przerażeniu ujrzałem, jak przedmioty w dole pokryłabiałoszara, miejscami gruba na ~alec warstwa, a w dodatku z górysypał się nadal bez przerwy ~drobny kurz.Widać to byłowyraźnie, dopiero kiedy mężczyźni usiedli.Ten, który trzymał w ręku światło, wysoki, chudy jak szczapaczłowiek, z pewnością handlarz owoców Glawa, spojrzałgniewnie ~do góry i zaklął:- Przeklęty kot! Zatłukę go na śmierć!Łatwo się domyślić, że nawet nie drgnąłem i ledwo odważyłemřsię oddychać.Obok Glawy siedział mój łaskawy gospodarż, pr~zewoźnik Ham-di, a dalej żebrak Szaban i brat Deselima z Ismilanu.Żebrak miał~obwiązaną rękę i solidny siniak na czole.Przypuszczalniewyrwał aię dzielnemu kowalowi dopiera po ciężkiej walce.Obydwu pozo-stałych mężczyzn wcześniej nie widziałem.Nosilikopcze, byli za-tem wtajemniczeni, i mieli twarze, które najlepiejbędzie określić jako „gęby zakazane”.Jeden z nich oprócztypowej broni miał ~jeszcze za pasem coś, co skłonny byłemuważać za procę.Wtedy nie wiedziałem, że ta broń jest jeszczeużywana w owych ~okolicach.Nie znani mi mężczyźni nie odzywali się, mówili tylko czterej !i~pozostali.Szaban opowiedział o wydarzeniach w leśnej chacie, a następnie a’-‘.244 zrelacjonował nasze nocne spotkanie, kiedy ta wpadł wręce moje i kowala.Jako więzień przywiązany do konia nie mógłstawiać żadnego oporu, aż wreszcie rano dotarli do~ jakiejświoski i zatrzy-mali się u pewnego znajomego kowala.Tamjednak był z wizytą przyjaciel żebraka i uwolnił go z więzów,dzięki czemu Szabanowi udało się odjechać na własnym koniu.Kowal ścigał go potem i zre-sztą dogonił.Doszło do walki wręcz,w trakcie której żebrak ober-wał wprawdzie parę soczystychciosów, lecz mimo wszystko jakoś udało mu się uciec.Naturalniepotem w najwyższym pośpiechu kontynuował przerwaną jazdę doIsmilanu i w zajeździe usłyszał, że tam byłem, ale już wyruszyłemw dalszą drogę.Kiedy brat Deselima dowiedział się, iż to japonoszę winę za to, że jego brat skręcił kark, żądny zemstynatychmiast wsiadł na konia, by razem z Szabanem podążyćmoim śladem.Wiedział wszak, że w Melniku zatrzymam się uhandlarza owoców i tam z pewnością można będzie mnie znaleźć.Po drodze spotkali odpra-wionego przewodnika Albaniego, któryopowiedział im całą resztę.Dowiedzieli się, że wybraliśmy drogęokrężną, i śpieszyli się, by dotrzeć do Melnika przed nami, co imsię zresztą udało, ponieważ zamienili konia żebraka na jakiegoślepszego.W Melniku u Glawy spotkali Baruda el Amasada, Nlanacha elBarszę i zbiegłego wraz z tymi dwoma strażnika więziennego ipo-wiadomili uciekinierów o wszystkim.Wszyscy trzejnatychmiast wyruszyli w drogę, żebyśmy ich nie dogonili,przedtem jednak wy-mogli solenną obietnicę, że przeszkodzi sięnam w kontynuowaniu pościgu.Czekano na nas przy obydwuwschodnich rogatkach mia-sta, żeby nas zwabić do przewoźnika.Dalsze postępowanie miano omówić teraz.- Jest rzeczą pewną - oświadczył Glawa - że te psie syny nie mająprawa dotrzeć do naszych przyjaciół.- Czyli ich dogonić? - rzekł gniewnie ismilańczyk.- Tylko temu chcesz przeszkodzić? I nic poza tym? Czyż ten cudzoziemiecnie zabił mojego brata? Czyż nie oszukał mnie i nie wydobył zemnie naszych tajemnic? Czyż nie wszedł w posiadanie kopczy,wskutek czego uważałem go za członka naszego związku, anawet za jednego z przywódców? Zada nam wiele szkód, jeślipozwolimy mu odjechać.Musi tu zostać!- Jak chcesz go do tego śkłonić?- Jak? Jeszcze pytasz? Śmieszne! Pięknymi słowami i udawa-niem życzliwości niczego nie wskóramy.Musimy zastosowaćwzglę-dem niego przymus.Mażemy to uczynić na dwa sposoby.Albo go oskarżymy, żeby został aresztowany, albo pojmiemy gosami.245- O co chcesz go oskarżyć?- C~zyż nie ma dość powodów?- Źaden powód na nic się nie zda.Mówiłeś mi przecież, że tengiaur ma trzy papiery: teskere, bujuruldu i ferman.Nie tylkoznaj-duje się pod o~pieką władz, ale jest nawet polecany przezsułtana.Jeśli będą go chcieli aresztować, pokaże swajepaszporty, a wtedy złożą mu pokłon i zapytają, jakie mażyczenia.Znam to.A jeśli nawet zostałby uwięziony, mógłbysię z tego tylko śmiać.Jest Frankiem i odwoła się do swojegokansula.A jeś~li wicekonsul się nas boi, to jest konsulgeneralny, któremu ani przez myśl nie przej-dzie, żeby sięoglądać na nas.- Masz rację.Będziemy zatem działać.- Ale jak? - wtrącił Hamdi.Wtedy Szaban wykonał energiczny ruch ręką i mruknął:- Po co tracicie tyle słów? Ten giaur jest zdrajcą i rnardercą.Wpakujcie mu nóż między żebra! Wtedy będzie milczał i niebędzie mógł niczego wygadać.- Masz rację - zgodził się ismilańczyk: - Mój brat nie żyje.Krew za krew! Okulawiliście konia, żeby giaur nie mógł posuwaćsię szybka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]